Egipska rewolucja

Egipska rewolucja

Średnia wieku w Egipcie to 24 lata. Biedni, młodzi mężczyźni nie zakładają rodzin, bo nie mają środków, by zgodnie z tradycją zapewnić żonie utrzymanie. To doprowadziło ich do buntu Zaczęło się w Tunezji i rozlało na okoliczne kraje, w tym Egipt – największe arabskie państwo, serce Bliskiego Wschodu. Znów nie doceniono gniewu ulicy, znów nie wsłuchano się w nastroje społeczne. Nie zdziwiło to jedynie tych, którzy znają kilka podstawowych faktów. Egipskie społeczeństwo od dawna żyło w biedzie pod oficerskim butem Mubaraka. Ci, którzy nie mają nic, chcieli mieć cokolwiek i przyszedł taki czas, kiedy i oni zaczęli walczyć. Szczególnie że populacja Egiptu jest młoda, a kontrasty ekonomiczne jaskrawe. Owa demograficzno-ekonomiczna prawidłowość nałożyła się w Egipcie na rewolucję w komunikacji na miarę wynalazku Gutenberga. 25 stycznia w kraju nad Nilem gromko zabrzmiało: khalas (koniec). Kapitalizm kolesiów Egipcjanie w poprzednich dekadach przywykli do nadopiekuńczej polityki państwa, zapoczątkowanej przez Gamala Abd an-Nasira (Nasera). Pozwalała im ona na rozbuchaną konsumpcję, która znacznie przewyższała możliwości wytwórcze. Charyzmatyczny autokrata Naser połączył panarabski nacjonalizm z centralnie sterowaną gospodarką. Państwo było właścicielem zdecydowanej większości przedsiębiorstw, dzięki czemu mogło kupować spokój społeczny. W latach 1952-1980 skala rządowych inwestycji w sferze gospodarczej wzrosła z 13% do 50% PKB. Doszło do tego, że państwo było odpowiedzialne za 85% wszystkich inwestycji w kraju faraonów. W sektorze publicznym pracowało ponad milion Egipcjan, co było odpowiedzią na niewydolność rynku zatrudnienia, który nie był w stanie wykorzystać coraz większej ilości rąk do pracy (w ciągu 35 lat liczba ludności się podwoiła i dziś wynosi ponad 80 mln). Oprócz gwarancji zatrudnienia państwo zapewniało niskie ceny, niezłe pensje oraz subsydia na żywność, prąd, gaz, wodę, transport publiczny i usługi medyczne. Same subsydia pochłaniały jedną piątą wydatków, do czego należy dodać pensje urzędników, służb bezpieczeństwa i – najbardziej uprzywilejowanych – wojskowych. Podobnie jak u nas w latach 70. skutkiem takiej polityki był wzrost zadłużenia kraju, który znajdował się w owym czasie w objęciach Moskwy. Pozostał w nich do połowy tej dekady, kiedy to – w czasie prezydentury Anwara as-Sadata – nastąpiła reorientacja polityki zagranicznej i gospodarczej. Egipt otworzył się wówczas na kapitalistyczny Zachód, co wymagało dekonstrukcji socjalistycznego modelu państwa. Zrobił to nie z miłości, lecz z konieczności. Trzeba było zahamować nadciągające bankructwo i tylko świat zachodni – a konkretnie Stany Zjednoczone – mógł temu zaradzić. Nie za darmo, rzecz jasna. Jednym z wielu kosztów był pokój z Izraelem. Na skraju ekonomicznej przepaści znalazł się Egipt w latach 80., czyli już za prezydentury Muhammeda Hosniego Mubaraka. Spadek cen ropy naftowej, pustoszący w owym czasie gospodarki wielu krajów, zbiegł się z powrotem emigrantów zarobkowych, którzy pracowali w naftowych krajach Zatoki Perskiej. Konieczne było przeprowadzenie reform strukturalnych, zwłaszcza że zagraniczne zadłużenie kraju przekroczyło w 1990 r. poziom PKB. Warunkiem odroczenia części i anulowania reszty długów było wprowadzenie programu naprawczego. Sprowadzał się on do prywatyzacji, ograniczenia subsydiów i odchudzenia biurokracji. Egipt nie miał wyjścia i musiał się zgodzić na doktrynę szoku, szczególnie gdy inflacja sięgała 20%. Bezrobocie oscylowało na podobnym poziomie, co razem stanowiło mieszankę wybuchową. „Na szczęście” dla Mubaraka pojawił się problem terroryzmu. Jak stwierdził Eberhard Kienle, profesor francuskiego Krajowego Centrum Badań Naukowych, były pracownik Fundacji Forda w Kairze i znawca Egiptu, terroryzm stał się wygodną wymówką dla deliberalizacji systemu politycznego, która towarzyszyła wymuszonej liberalizacji ekonomicznej. To głównie dlatego trzecia fala demokratyzacji ominęła takie kraje jak Egipt, będący jednym z najważniejszych sojuszników Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie. Amerykanie woleli wspierać posłusznego autokratę, niż zgodzić się na niepewne rządy ludu, co umknęło uwagi Samuela P. Huntingtona, który przyczyn braku demokracji szukał w muzułmańskiej kulturze. Sytuacja ekonomiczna oraz warunki sojuszu z supermocarstwem przyczyniły się zatem do przykręcenia politycznej śruby, co cechowało ostatnią dekadę XX w. oraz pierwsze lata nowego stulecia. Uciszaniu opozycji służył permanentny stan wyjątkowy. W tym czasie Egipcjanie pokornie znosili względną pauperyzację. Względną, ponieważ wraz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2011, 2011

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa