Fidesz flirtuje z neofaszystami

Fidesz flirtuje z neofaszystami

 Nacjonalistyczna Nowa Gwardia ochrania „prawdziwych Węgrów” przed Romami Policja nie ma wystarczających sił, by sprostać tej sytuacji – mówi przebrany w czarny mundur mieszkaniec Gyöngyöspata, niewielkiej miejscowości leżącej 80 km na północny wschód od Budapesztu. Do tej miejscowości przybył Gábor Vona, lider skrajnie prawicowego ugrupowania Jobbik. Gyöngyöspata to jedna z wielu węgierskich miejscowości znanych z ostrych konfliktów między ludnością węgierską a romską. Vona wezwał do ochrony „prawdziwych Węgrów” przed napaściami ze strony ludności romskiej. Jego wystąpienia słuchało ponad 2 tys. osób, w tym wielu bojówkarzy Nowej Węgierskiej Gwardii. Jest to paramilitarna organizacja, która zastąpiła neofaszystowską Węgierską Gwardię zdelegalizowaną dwa lata temu przez poprzedni rząd za łamanie konstytucji. Obecnie gwardia działa jako „fundacja” i jest tolerowana przez władze, które podzielają resentymenty i nostalgię skrajnej prawicy. Skutkiem wystąpienia Gábora Vony i licznej obecności neofaszystowskich bojówkarzy była eskalacja przemocy wobec Romów. Akcja Jobbiku została zorganizowana na zaproszenie części miejscowej ludności po samobójstwie jednego z mieszkańców, który miał je popełnić z powodu nękania przez lokalnych Romów. Podobno terroryzując mieszkającego po sąsiedzku mężczyznę, doprowadzili go do skrajnej rozpaczy i desperackiej decyzji, czym wzbudzili strach wśród reszty mieszkańców (skrajna prawica nazywa ten stan romskim terrorem). Stąd apel o interwencję. Amnesty International Hungary przedstawia inną wersję, według której mężczyzna był śmiertelnie chory na raka, a samobójstwo nie miało nic wspólnego z Romami. Innym, bardziej prawdopodobnym powodem przyjazdu gwardzistów była reakcja na plany jednej z romskich rodzin, która zamierzała się przeprowadzić do „węgierskiej” części miejscowości. Takie plany zwykle wywołują na Węgrzech ostry sprzeciw, zwłaszcza na prowincji. Tak było i tym razem. Mieszkańcy ulicy, przy której chcieli zamieszkać Romowie, ostro zaprotestowali, co doprowadziło do wezwania na pomoc Nowej Gwardii Węgierskiej. Miejscowi twierdzą, że Romowie kradną im warzywa i winogrona, choć z rzadka udaje się złapać złodziei, którzy działają głównie w nocy. Na odpowiedź bojówkarzy nie trzeba było długo czekać, bo już 10 marca licząca około tysiąca osób grupa ubranych jednakowo „prawdziwych Węgrów” zaczęła patrolować ulice. Jej członkowie, w białych koszulach, czarnych kamizelkach, ciężkich wojskowych butach, z szyjami przewiązanymi szarfami w czerwono-białe pasy (symbol założyciela narodu, Arpada), skupili się głównie na „eskortowaniu” mieszkańców o romskim wyglądzie (ok. 450 osób) w drodze z ich domów do miejsc pracy czy szkół. Niektórzy towarzyszyli romskim dzieciom do i ze szkoły, cały czas je przy tym obrażając (typowe obelgi to te, że śmierdzą, kradną i w ogóle są zbędne). Część matek ze strachu zabroniła dzieciom wychodzić do szkoły (Romowie i tak muszą ciężko walczyć o niesegregowany dostęp dzieci do klas razem z uczniami węgierskimi). Dorośli Romowie, szczególnie kobiety, musieli znosić inne upokorzenia, choćby w kolejce do sklepu, której „pilnowali” gwardziści. W efekcie ludność romska została zastraszona do tego stopnia, że niektórzy zaczęli mówić wprost o ucieczce z miasta. Z wypowiedzi ofiar tej akcji można wyczytać wszechogarniające przerażenie i poczucie bezradności. W obliczu nasilających się aktów psychicznego nękania konieczne okazały się codzienne wyprawy aktywistów Amnesty International z Budapesztu, dowożących Romom podstawowe produkty żywnościowe. Od początku tej „interwencji” policja nie robiła nic, by powstrzymać napastników. Słychać wręcz głosy, że była przychylna napaściom – nawet wtedy, gdy co noc uzbrojeni w siekiery i baty gwardziści podchodzili pod domy Romów, wyśpiewując antyromskie pieśni. Ich głos mieszał się z ujadaniem towarzyszących im wyszkolonych psów. Dopiero po kilku dniach, pod naciskiem organizacji praw człowieka, takich jak TASZ (Stowarzyszenie dla Praw Człowieka), NEKI (Biuro Ochrony Prawnej na rzecz Mniejszości Narodowych) czy węgierskiego oddziału Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, policja została zmuszona do interwencji. Po upływie tygodnia, gdy sytuacja się nie zmieniła, podjęto decyzję o sprowadzeniu posiłków z innych części kraju. Ostatecznie niezbędne okazało się ustawienie punktów kontrolnych przy wylotach ulic zamieszkanych przez Romów, co wreszcie pozwoliło mieszkańcom na bezpieczne opuszczenie domów, nawet jeśli ich swoboda została ograniczona do najbliższego sąsiedztwa. Dziesięć dni po pierwszej demonstracji burmistrz miasteczka zwołał spotkanie wszystkich mieszkańców, na które jednak nie zaproszono żadnego Roma. W przemówieniu poprosił gwardię

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2011, 2011

Kategorie: Świat