Gorzka prawda o Grochowiaku

Gorzka prawda o Grochowiaku

Wódka była ucieczką od świata Pierwszy raz zobaczyłem go, kiedy przyszedł do redakcji „Współczesności”. Miał na sobie wielki, jasny, upiornie długi szynel, który ciągnął się po ziemi. – Dostałem go od Putramenta – wyjaśniał speszony. Miał ładny, rozjaśniający twarz uśmiech. Ubierał się strasznie. Nagrodę ministra kultury i sztuki odbierał w moim garniturze i cały czas bałem się, że trzasną szelki i z Grochowiaka spadną za długie spodnie. Ubierała go żona Magda i kąpielówki, w których wyszedł na plażę w Sandomierzu, gdzie pojechaliśmy na urlop poraziły wszystkich. Wielkie, szerokie, sięgające za kolana dynamówki, w których Grochowiak niknął, ginął, przepadał. To zdecydowało i jednak mu powiedziałem, że na świecie są krawcy. Szukam momentów pogodnych w jego życiu, bo było za krótkie, czterdziestodwuletnie, a przecież pełne działań i dziania się. Szukam. Przecież musiały być. Musiały. Jego, moje, nasze. Żył twórczo, a były to lata wstępowania do literatury i ci, którzy mają w niej zostać, zawsze znajdują czas i miejsce na przynaglenie samych siebie do pracy. Pisał dużo. Pił. Jak żyliśmy? Myślę, że warto o tym napisać książkę. Straszny nałóg, który pochłania, pożera ludzi, na początku niedostrzegalny, a później upiornie pustoszący, deformujący biografie – zaczyna się radosnym ciągiem rozjarzeń. Kace, straty i rozpacze przychodzą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 28/2001

Kategorie: Książki