Amerykanie wiedzą, że arsenał nuklearny nie jest skutecznym instrumentem polityki zagranicznej Kryzys finansowo-gospodarczy, wysokie bezrobocie, olbrzymie zadłużenie, siedmioletnia wojna w Iraku i dziesięcioletnia wojna w Afganistanie sprawiły, że coraz więcej Amerykanów zastanawia się nad granicami potęgi Stanów Zjednoczonych. Coraz częściej wyrażany jest w USA pogląd, że Ameryka jest potężna, ale nie wszechpotężna, i że świat stopniowo wkracza w okres postamerykański. Do podjęcia tego tematu skłoniła mnie lektura książki, której tłumaczenie ukazało się niedawno w polskich księgarniach, a nosi znamienny tytuł: „Granice potęgi” i jeszcze bardziej znamienny podtytuł: „Kres amerykańskiej wyjątkowości”. Jej autorem jest Andrew J. Bacevich, pułkownik armii amerykańskiej w stanie spoczynku, profesor historii i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Bostońskim. Stany Zjednoczone stały się mocarstwem na przełomie XIX i XX w. Po zwycięskiej wojnie z Hiszpanią w 1898 r. zajęły m.in. Kubę, Filipiny, Portoryko, Samoa i inne wyspy na Pacyfiku. Na początku XX stulecia stały się najbardziej uprzemysłowionym państwem świata. I wojna światowa przekształciła Stany Zjednoczone z międzynarodowego dłużnika w międzynarodowego wierzyciela. Nic więc dziwnego, że wielu Amerykanów było przekonanych, że wiek XX jest wiekiem Ameryki. II wojna światowa jeszcze bardziej umocniła pozycję USA w międzynarodowym układzie sił i przekształciła je w supermocarstwo przede wszystkim gospodarcze i militarne, wzmacniane wiodącą rolą w nauce i kulturze. Apogeum wpływów amerykańskich w świecie przypadło na pierwsze ćwierćwiecze po II wojnie światowej. W następnych latach Stany Zjednoczone nadal się rozwijały, ale ich pozycja relatywnie w stosunku do reszty świata stopniowo słabła. Pojawił się chroniczny deficyt handlowy, dolar stracił pokrycie w złocie, doszło do stagflacji, w Wietnamie poniesiono porażkę. Szok naftowy w 1973 r. uświadomił Amerykanom stopień zależności od dostaw ważnych surowców z zagranicy. Inflacja w 1979 r. sięgała 11%. Nastroje Amerykanów poprawiły się po zakończeniu zimnej wojny. Po rozpadzie bloku radzieckiego, Układu Warszawskiego i RWPG, na miejscu dwubiegunowego świata pojawił się pogląd, że w istocie mamy do czynienia z hegemonią amerykańską i jednobiegunową dominacją Stanów Zjednoczonych. Jednak koniec zimnej wojny, zdaniem Andrew J. Bacevicha, nie przyniósł ani dywidendy pokoju, ani nowego pokojowego ładu światowego. Można nawet powiedzieć, że to, co zostało okrzyknięte jako historyczne zwycięstwo Zachodu, otworzyło drogę nowym niepokojom i konfliktom. Stany Zjednoczone zainicjowały nowe konflikty, a starych nie były w stanie same rozwiązać. Stąd też usilne zabiegi Waszyngtonu o pomoc ze strony sojuszników i wciąganie ich do walk np. w Iraku, Afganistanie i w Libii. Niektórzy sojusznicy europejscy skarżą się, że NATO służy Waszyngtonowi do wciągania ich w działania militarne poza statutowym obszarem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Dlatego niektórzy członkowie NATO odmówili udziału w operacji wojskowej w Iraku i Libii i stanowczo sprzeciwili się retoryce George’a W. Busha: „Jesteście z nami, czy przeciw nam?”. Tej retoryce towarzyszyło ignorowanie przez administrację Busha ONZ, Międzynarodowego Trybunału Karnego i prawa międzynarodowego. Andrew J. Bacevich podkreśla, że Stany Zjednoczone są źle przygotowane do prowadzenia wojen bez przewidywalnego końca. Cierpią bowiem jako superpotęga na brak zasobów ekonomicznych, politycznych i wojskowych. „Amerykańska potęga ma swoje granice i jest nieadekwatna do ambicji, które napędza pycha”, pisze Bacevich. Zdaniem przytaczanego autora uporczywe naleganie, by utrzymać zaangażowanie wojskowe, w efekcie zagraża wolności w samej Ameryce. Rośnie bowiem zadłużenie, pogłębia się deficyt budżetowy, który obecnie wynosi 1,5 bln dol., umacnia się władza wykonawcza kosztem Kongresu i z pominięciem konstytucji, wojna z terroryzmem ogranicza swobody i wolności obywatelskie. George W. Bush wykorzystał atak terrorystyczny 11 września 2001 r. do zintensyfikowania imperialnej polityki przy użyciu wojsk, odgrywających rolę swego rodzaju imperialnej policji. Przykładem imperialnej prezydentury była doktryna nazwana jego imieniem. 20 września 2002 r. w Waszyngtonie opublikowano nową strategię bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, którą natychmiast określono w USA mianem doktryny Busha. Ten 33-stronicowy dokument stwierdzał, że Stany Zjednoczone są w stanie wojny z terroryzmem i w tej wojnie użyją wszelkich dostępnych środków. Nową strategię Ameryka gotowa jest realizować samodzielnie lub z koalicjantami. Stany Zjednoczone nie zawahają się, jeżeli zmusi je do tego sytuacja, przeprowadzić ataku wyprzedzającego,
Tagi:
Longin Pastusiak









