Kryzys pozbawił środków do życia wiele albańskich rodzin. Pracujący za granicą wrócili do domu z niczym To był pierwszy komplet wypoczynkowy, który kupili za pieniądze przysłane z Grecji – pokryta sztuczną skórą ciemnobrązowa kanapa i dwa fotele. O skaj, który aż błyszczy, odbijając promienie słońca, dba się teraz bardziej. Nie wiadomo, kiedy wymieni się go na nowy. Porwane szwy zasłonięte są barwnymi poduszkami i kocami, a rozścielone w całym pokoju kolorowe dywany przykrywają wybrakowaną klepkę. Leka rozsiada się na kanapie, kładąc ręce na wytartych oparciach, i wsuwa nogi w stare kapcie. Na niskiej ławie jego kuzynka Elira stawia świeżo zaparzoną kawę, której zapach przełamuje zaduch zawilgotniałego mieszkania. Ma być komfortowo, ale barwne tkaniny i przyjazne uśmiechy domowników nie ukryją smutnej rzeczywistości. Wygoda zawsze była niedoścignionym marzeniem Leki. Kiedy był małym chłopcem, mieli w domu tylko starą kanapę. Jego rodzina żyła trochę z uprawy, a trochę z pensyjki ojca, którą dostawał jako robotnik. Latem domowy budżet zasilały niewielkie pieniądze z handlu warzywami, w zimie matka dorabiała jako kucharka w szkole, ale i tak nigdy nie było z czego odkładać na fanaberie. Po latach siedzenia na twardej kanapie kupili w końcu wygodne fotele i sofę. Komfort rodzinie zasponsorował Leka dzięki pracy na greckich budowach. Zarobione na emigracji pieniądze wysyłał rodzicom do Albanii. Podobnie żyło wiele rodzin. Według danych z 2007 r., pomoc finansowa wysyłana przez emigrantów z Grecji i Włoch stanowiła 14% PKB (952 mln euro). Pracy Leka miał pod dostatkiem, więc wynagrodzenie starczało na wspieranie najbliższych. Żyło im się spokojnie, dopóki w Grecji nie rozszalał się kryzys. Zlecenia kurczyły się z dnia na dzień. Branie tych, które jeszcze się pojawiały, nie miało sensu, bo zarobku już z nich nie było. – Nie płacili nam po kilka miesięcy. Mówili: „Pracujcie, czekajcie, dostaniecie pieniądze”. Tych, którzy się niecierpliwili, straszono policją. Wielu z nas pracowało nielegalnie, więc siedzieliśmy cicho. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że pieniędzy nigdy nie zobaczymy. Przestaliśmy chodzić do pracy. Jeszcze przez kilka miesięcy staraliśmy się o jakąś inną, pewniejszą robotę, bo każdy z nas ma rodzinę na utrzymaniu, ale nic się nie zmieniało. Wróciliśmy do domów z niczym – przyznaje Leka, popijając gorzką, turecką kawę. Odpowiedzialność zbiorowa Leka nie tylko wyposażał dom, ale przede wszystkim pomagał rodzinie wiązać koniec z końcem. Zarobione w Grecji euro szły na bieżące wydatki – na jedzenie, rachunki, to znów na jakiegoś lekarza, bo rodzice zaczęli podupadać na zdrowiu, albo nowe kurtki na zimę czy lodówkę, bo stara się popsuła. Pewność, że jutro będą mieli co włożyć do garnka, to także komfort, którego nigdy nie zaznali w nadmiarze. Komunistyczny reżim traktował ich surowo. Jednego z dalszych kuzynów aresztowano za spiskowanie przeciwko partii, a że odpowiedzialność stosowano wtedy zbiorową, im także trudniej było dostać pracę czy talony na jedzenie. Leka zaczął pracować jeszcze w liceum. Niewielkie kwoty, jakie przynosił, natychmiast szły na najpilniejsze potrzeby. Nigdy nie było go stać na studia i powolne dorabianie się w kraju. Po upadku reżimu, kiedy inni zaczęli wyjeżdżać do Grecji, pomyślał, że i on spróbuje. 15-letni staż na obczyźnie i spokojne życie przerwał grecki kryzys. – Zanim wszystko zrobiło się oczywiste, dało się wyczuć, że idzie ku gorszemu. Pracy było mniej, rzadziej brali nas na budowy, wypłaty zaczęły się zmniejszać i opóźniać, ale nikt się nie spodziewał, że będzie tak źle – mówi Leka. – Zacząłem przysyłać mniej i mniej, a przecież potrzeby rodziny wcale się nie zmniejszyły – rodzice się starzeją, chorują, dziecko z wiekiem kosztuje coraz więcej, bo to i nowe buty, i nowy plecak do szkoły, dobrze by było opłacić kurs angielskiego, ale na razie możemy o tym pomarzyć. Najważniejsze to przeżyć. Od powrotu osiem miesięcy temu jeszcze nie udało mi się znaleźć pracy w Albanii. Czasami pomagam w warsztacie znajomego albo w myjni, ale z tego i z emerytury rodziców długo nie pociągniemy. Odkąd wrócił do Burrel, zastanawia się, gdzie teraz mógłby zarobić. Oprócz rodziców na jego utrzymaniu jest jeszcze Elira, która samotnie wychowuje córkę. Jej mąż też wyjechał za granicę do pracy, ale od wyjazdu kilka lat temu ani się do niej nie odezwał, ani nie przysłał
Tagi:
Magdalena Chodownik









