Ja – zło narodowe – Rozmowa z Adamem „Nergalem” Darskim

Ja – zło narodowe – Rozmowa z Adamem „Nergalem” Darskim

Polacy nie mają w sobie genu zwycięstwa, genu sukcesu, a oprócz tego nie mamy woli ekspansji i jesteśmy strasznie zakompleksieni Rozmowa z Adamem „Nergalem” Darskim, liderem zespołu Behemoth W Polsce odsądzany od czci i wiary, a na Zachodzie okrzyknięty gwiazdą. Jedyny Polak, który aż dwukrotnie znalazł się na listach amerykańskiego „Billboardu”. Za podarcie Biblii poluje na niego PiS. Nominowany w pięciu kategoriach do Fryderyków. – Jak się żyje w kraju, który docenił cię tak późno? Przecież za granicą twój zespół Behemoth od lat ma status gwiazdy. – To jest pytanie, które powinno być zadane socjologom (śmiech). My tak naprawdę zrobiliśmy okrężną drogę. Najpierw zdobyliśmy popularność m.in. w USA, Japonii i Europie i tamten rynek nas wciągnął – szybko staliśmy się częścią tzw. sceny zachodniej. Świat szybko nas zaakceptował, a niestety inaczej było w Polsce. Choć muszę przyznać, że nigdy nie myślałem: „Kiedy wreszcie docenią mnie w Polsce?”. Przez to, że rzeczywiście stoją za mną i za moim zespołem różne wydarzenia – płyty, trasy – to nagle ludzie zaczęli grzebać i zobaczyli, że jest to po prostu bogata historia, za którą stoi jakość i szczerość przekazu. – Masz takie wrażenie, że w gruncie rzeczy zostałeś dostrzeżony w Polsce nie z powodu muzyki, tylko z powodu darcia Biblii i narzeczonej z okładek kolorowych gazet? – Może. Mam oczywiście świadomość tego, co się dzieje wokół. Zdaję sobie sprawę z tego, że są tzw. okoliczności zewnętrzne. – Trafiłeś na czołówki polskich gazet głównie ze względu na Dodę, a za granicą byłeś na dziesiątkach okładek prestiżowych gazet muzycznych z „Revolverem” i „Metal Hammerem” na czele, na trasy koncertowe zapraszały Behemotha największe gwiazdy w rockowej branży z Ozzym Osbournem z Black Sabbath, Slayerem i Marilynem Mansonem na czele, koncertowaliście na całym świecie, masz gitarę sygnowaną własnym nazwiskiem… – …i mam dystans do siebie. – Ale to są sukcesy, o których inni w Polsce mogą tylko pomarzyć. Próbowano już przecież wielokrotnie wypromować polskie gwiazdy na Zachodzie. Tak było np. z Edytą Górniak czy Myslovitz, ale również rockowymi zespołami TSA i Acid Drinkers. – Cóż, tutaj jestem na okładkach „Tele Tygodnia”, czy jak to się nazywa, albo „Życia na Gorąco”, w Anglii zaś na froncie magazynu „Kerrang” czy „Terrorizer”. Widzisz różnicę? (śmiech). Kiedy widzę swoją facjatę na okładkach szmatławców, to sam siebie nie poznaję. Koledzy zaczęli się śmiać i dali mi ksywę „Botox”, bo na tych wszystkich zdjęciach wygląda to koszmarnie, strasznie nienaturalnie, niczym woskowe figury rodem z Madame Tussauds. Ale prawda jest taka, że moja wartość ma swój fundament w zupełnie innym miejscu, więc dlaczego miałbym się czymkolwiek przejmować? Dla mnie polski show-biznes jest jak bagno, nie czujesz gruntu, bo masz wrażenie, że stoisz na ruchomych piaskach. – Pod jakim względem bagno? – Pod względem jakichkolwiek wartości, a raczej ich braku… Estradowy barbarzyńca – 15 lat temu powiedziałeś, że robisz to wszystko dlatego, żeby Behemoth był największym zespołem metalowym na świecie. – Nie trzymam się kurczowo tego, co powiedziałem 15 lat temu, ale w ogólnym rozrachunku oczywiście chciałbym, żeby Behemoth był największym zespołem na świecie. Czy to jednak znaczy, że obgryzam nerwowo palce w oczekiwaniu na wyniki nominacji Fryderyków? Nie! Wiesz, gdzie stoją wszystkie moje nagrody? W kiblu – bo tam ich miejsce! Nie jestem osobą, która będzie się tym afiszowała. Nagrody i uwaga mediów są ulotne, dlatego skupiam się na tych wartościach i rzeczach, na które upływ czasu czy rdza nie mają wpływu… – Uważasz siebie nie za muzyka i instrumentalistę, tylko za estradowego barbarzyńcę. Co masz na myśli, mówiąc „estradowy barbarzyńca”? – Muzyk – brzmi grzecznie, brzmi zdecydowanie za ładnie. Bliżej mi do wizjonera. Mam w głowie jasny obraz tego, co robię, i chcę to realizować. Nie wiem, jak to się nazywa tak naprawdę i tak naprawdę nie mnie oceniać. Wiesz, jeśli ja jestem muzykiem, to kim jest David Gilmour z Pink Floyd? Nie obrażajmy MUZYKÓW (śmiech). – Powiedziałeś o sobie, że jesteś mentalnym apostołem, który niesie dobrą nowinę. Tylko prowokujesz, czy rzeczywiście chcesz coś ludziom przekazać? – Mam do przekazania uniwersalne, ważne treści, bez względu na to, w jaki płaszcz są ubrane. Promuję bardzo liberalne wartości: myślenie za siebie, szacunek dla własnej natury i otaczającego nas świata. Rozsądek, wolność,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2010, 2010

Kategorie: Kultura