Jak Iwo Kondefer nabrał jury

Jak Iwo Kondefer nabrał jury

Ale nas zrobił, ale nas fantastycznie oszukał! – słychać było w sali kinowej Domu Kultury Oskard w Koninie podczas 57. Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Amatorskich w Koninie. Mowa o Iwo Kondeferze i jego filmie „Wszystko”. Udało mu się zwieść niemal całą publiczność konińskiego festiwalu i doświadczone jury z Andrzejem Kołodyńskim, szefem miesięcznika „Kino”, Krzysztofem Majchrzakiem, aktorem i muzykiem, uważnym badaczem treści i formy, oraz nestorem polskiego ruchu filmów amatorskich, Stanisławem Pulsem. Skromna, prosta, dbająca o detale i osadzenie w rzeczywistości opowieść jednego bohatera, blokowego szpicla, zapierała dech realnością. Wyzwalała też śmiech, choć nieco nerwowy, gdyż podobnej persony nikt nie chciałby spotkać. Bo „najważniejsze, młody człowieku, by wiedzieć, z kim ma się do czynienia”. Blokowy wszechwiedzący sąsiad z korytarza powtarzał, że „trzeba wiedzieć, kto gdzie pracuje, skąd pochodzi, kim był jego ojciec. Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia”. A tę wiedzę przechowywał w zeszytach pełnych notatek o każdym z sąsiadów – dokładny zapis życia mieszkańców jednego z typowych polskich bloków. Przeznaczony dla każdej osoby zeszyt odzwierciedlał stosunek obserwatora do obserwowanego. Jednym przydzielone zostały kolorowe, ładne egzemplarze, drugim – byle jakie. „Jak z ludźmi, tak z zeszytami”. Był i cmentarzyk, w dolnej szufladzie. Ci, którzy umarli, zostali tam pochowani przez sąsiada szpiega. „A ci, co się wyprowadzili, to ja ich za bardzo nie szanuję, to ich trzymam tu, w tej szufladzie” – widać na filmie, że spadli w hierarchii do gorszej szuflady, z boku. Autorem pomysłu, scenariusza i filmu jest tegoroczny maturzysta z Nadarzyna pod Warszawą. Ten skromny, młody człowiek, z fryzurą przypominającą uczesanie jego imiennika – Ivo Pogorelicia, zdążył się już w życiu natknąć na kogoś podobnego do swojego filmowego bohatera. Ale nie chce o tym mówić. Majchrzak zaś mówił o uczciwości – to pięknie dać się zwieść tak porządnie i uczciwie zrobionemu filmowi. Bohater z filmu Kondefera miał własną wizję spotkań z ludźmi, podglądającą. – Tegoroczny OKFA był jednym z piękniejszych spotkań w moim życiu – mówił Majchrzak. A spotkanie to coś najważniejszego, co się może człowiekowi przytrafić. Według niego, buntownika, outsidera, wrażliwca, każde spotkanie jest piękne, byle było uczciwe. I jak w filmie Iwo Kondefera, trzeba w sobie odbyć walkę „między aniołem i świnią”. Ważne też, „by zachować taką naszą porządność podstawową”. I taką „porządnością” można było się przez te kilka czerwcowych dni na festiwalu nasycić. Dziwożona, słowiańska demonica Wielkopolska, Konin i – jak można było oczekiwać – świetna organizacja, punktualność, perfekcja pokazów i imprez towarzyszących. Ryzykuję twierdzenie, powtarzając za filmowcami i jury, że Konin dochował się najlepszej w Polsce ekipy technicznej pod wodzą Ryśka Wojdaka. Gościom festiwalu dawało to spory komfort, niezależnie od wrażeń wynikających z oglądania produkcji filmowych. Szkolna geografia w latach 70. i 80. kazała Konin, Koło i Turek kojarzyć jedynie z kopalniami odkrywkowymi, a przecież w Koninie np. stoi najstarszy na terenie Polski i w tej części Europy słup drogowy z piaskowca, z interesującymi inskrypcjami z 1151 r. Wskazywał połowę drogi między Kruszwicą a Kaliszem, które były wówczas jednymi z najważniejszych grodów ziem polskich. Zachwyt wzbudzają tu zielone, ukwiecone skwery miejskie, bliskość jezior i prasłowiańskie klimaty. Niedaleko stąd znajduje się także legendarne Gopło z jego historią o królu Popielu, a spacerowy statek wożący turystów nosi imię „Dziwożona”, od słowiańskiej szpetnej demonicy porywającej dzieci. W Koninie widoczne są też najstarsze w Rzeczypospolitej ślady kultury żydowskiej. I choć na miejscu rytualnej mykwy stanął supermarket, wciąż można podziwiać piękną, odnowioną synagogę, w której mieści się biblioteka. Obok znajduje się zachowana do dziś dawna szkoła talmudyczna. Mówi się, że naziści, likwidując ślady kultury żydowskiej, nie zauważyli jednej gwiazdy dawidowej w metalowym ogrodzeniu synagogi. Gwiazda ta miała przetrwać okres okupacji nietknięta. A jeżeli ktoś poszukuje innej duchowej inspiracji, może się udać do oddalonego o 12 km Lichenia – jednak mało prawdopodobne, że odnajdzie tam natchnienie. Raczej zagubi się w przestrzeniach pełnych plastikowego kiczu, złota, bizantyjskiego przepychu z motywami husarskimi, okraszonego śpiewem ptaków z playbacku. Wystraszy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 28/2011

Kategorie: Kultura
Tagi: Beata Dżon