Jak oni oszczędzają?

Jak oni oszczędzają?

Rząd zapowiada gruszki na wierzbie. W 2008 roku nie uda się zmniejszyć deficytu finansów publicznych Czy można jednocześnie zwiększać wydatki budżetowe, podnosić płace, szybciej inwestować w rozwój infrastruktury – a zarazem zmniejszać deficyt i poprawiać kondycję finansów publicznych? I to wszystko przy pogarszającej się koniunkturze gospodarczej? Dotychczas żadnemu rządowi jeszcze się to nie udało. Chce jednak tego dokonać w przyszłym roku i w latach następnych gabinet Donalda Tuska. To, co najpiękniejsze Zdaniem premiera, można to osiągnąć, ponieważ tylko „umysły zanurzone w ponurej socjalistycznej przeszłości” traktują gospodarkę jako grę o sumie zerowej, w której jak się stąd zabierze – to tu przybędzie, a jak tu przybędzie – tam musi ubyć. Nie biorą bowiem pod uwagę tego, co najpiękniejsze w wolnej gospodarce: wolni, nieskrępowani zbyt wysokim podatkiem ludzie wytwarzają coraz więcej dóbr. Trzeba jednak pamiętać, że właśnie gospodarki „zanurzone w ponurej socjalistycznej przeszłości” upadły, bo nie liczyły się z prostym rachunkiem, że jak się gdzieś odejmie, to w innym miejscu trzeba dodać. Bo reguły matematyki za często zastępowano tam entuzjazmem i tzw. radosnym podejściem do praw ekonomii – a gdy entuzjazmu brakowało, nakazem i reglamentacją. Do sukcesu kapitalizmu przyczyniło się zaś to, że gospodarkę traktowano jako grę o sumie zerowej. Jeśli postępowano inaczej lub stosowano „radosną, kreatywną księgowość” – zaczynały się kłopoty, jak w ubiegłym roku na Węgrzech czy w wielu korporacjach amerykańskich. Więcej, ale wolniej Naturalnie wszyscy – z wyjątkiem PiS-owskiej części opozycji, uważającej, że im lepiej, tym gorzej – bardzo pragną, aby „wolni, nieskrępowani zbyt wysokim podatkiem ludzie” wytwarzali coraz więcej dóbr. I rzeczywiście, będą wytwarzali coraz więcej – ale i coraz wolniej. Wszystkie prognozy przewidują bowiem nieuchronny spadek tempa wzrostu produktu krajowego brutto w Polsce. Z 6% w latach 2006 i 2007 (na ten rok pierwotnie zakładano o pół procenta więcej, ale musiała nastąpić korekta) na maksimum 5,5% w przyszłym i zapewne 5-3,5% do 2012 r. I wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie osiągniemy rekordowego wyniku z lat 1995-1997, gdy PKB rósł w tempie prawie 7% rocznie. Przyczyn zwalniania gospodarki jest wiele. Na Unię Europejską, a więc i Polskę, wpływa spadek koniunktury w USA i kłopoty ze sprzedażą unijnych towarów na amerykańskim rynku (tani dolar sprawia, że import z UE drożeje). Minął już czas, gdy w Polsce wydajność rosła szybciej niż wynagrodzenia. Pracodawcy muszą akceptować podwyżki płac i rekompensują je sobie, podnosząc ceny, a inflacja przekracza 3%. Słabnie nasza skłonność do kupowania – wskaźnik koniunktury w handlu spadł z 10 w październiku do 8 w listopadzie (GUS mierzy go, zbierając dane o sprzedaży z przedsiębiorstw). A co do wpływu mniejszego „skrępowania podatkami” na wzrost gospodarczy, to w przyszłym roku pozostają one niezmienione, a w 2009 r. obecne stawki 19, 30, 40% będą zastąpione dwiema – 18 i 32%. Dla gospodarki jest to bez znaczenia, tak jak sztucznie nakręcana dyskusja o podatku liniowym. Dziś w praktyce już mamy podatek liniowy, bo ponad 94% podatników rozlicza się z fiskusem według stawki 19%. Zrozumiałe, że przedsiębiorcy i inni najbogatsi obywatele walczą o zlikwidowanie progresji, bo przyjemniej płacić 19 czy 20% zamiast 40. Interes 6% podatników trudno jednak uznać za interes państwa. Nie płaczmy po Argentynie Wolniejsze tempo wzrostu gospodarczego oznacza mniejszy przyrost dochodów państwa i rosnące kłopoty w finansowaniu wydatków budżetowych. Oczywiście, złożone obietnice można będzie realizować, ale rezygnując z ograniczania deficytu budżetowego – i „zamiatając pod dywan” część wydatków (zaliczając je np. na poczet kolejnych lat lub ukrywając poza budżetem), co stało się już usankcjonowaną praktyką polskiej polityki finansowej. W dalszej perspektywie grozi to wprawdzie katastrofą argentyńską, czyli realnym spadkiem płac i emerytur, niewypłacalnością państwa i zubożeniem ogółu obywateli (w Argentynie większość gospodarstw domowych straciła niemal wszystkie oszczędności, jednak, szczerze mówiąc, na pewno nie dojdzie do tego w ciągu najbliższych pięciu-siedmiu lat. Politycy oczywiście o tym wiedzą, a ponieważ ich celem jest wygrywanie wyborów, więc zrozumiałe, że odsuwają niepopularne cięcia w wydatkach tak długo, jak się da. Sprzedać, pożyczyć, zacisnąć pasa Rząd obiecuje obniżenie deficytu budżetowego w 2008 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 49/2007

Kategorie: Kraj