Jak uzdrowić uzdrowiska?

Jak uzdrowić uzdrowiska?

Żeby przeżyć, sanatoria zamieniają się w farmy piękności Z tradycyjnych sanatoriów pozostały tylko szyldy. Przybysz z innej planety sądziłby, że w naszym kraju do uzdrowisk jeżdżą najczęściej górnicy, metalowcy i rolnicy. Bardzo by się zdziwił, gdyby w środku zobaczył panie w saunie i panów przy bilardzie. Dlaczego opakowanie ma coraz mniej wspólnego z zawartością? Bo polskie sanatoria znalazły się na rozdrożu. Jeden drogowskaz wskazuje stagnację. Ponieważ uzdrowiska ciągle nie mają nowoczesnej ustawy, a przepisy gospodarcze odbierają im zysk, mogą tylko wegetować. Drugi drogowskaz kieruje ku fitnessowi, farmom piękności. Najlepiej byłoby dać sobie spokój z leczeniem u wód i postawić na masowanie i upiększanie bogatych. Trzeci drogowskaz przypomina, że błota i kąpiele solankowe znakomicie łagodzą objawy chorób przewlekłych. Po prostu bardziej opłaca się wysłać kogoś do sanatorium, niż latami płacić mu rentę. Z badań przeprowadzonych w Szczawnie wynika, że około 60% pacjentów na zasiłkach przedrentowych po leczeniu w uzdrowisku wraca do pracy. Piętrzą się przeszkody Adam Olkowicz, dyrektor Unii Uzdrowisk Polskich, obserwuje łabędzie na nałęczowskim stawie. Choć tutejszy klimat obniża ciśnienie, w jego wypowiedzi raczej ciśnienie skacze: – Grozi nam upadłość. Jeżeli mamy realizować działania prospołeczne, prowadzić lecznictwo, to nie przetrwamy, bo wykończą nas obowiązujące przepisy, no i umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia, który jest dyktatorem. Fundusz daje różnie, ale przeważnie dzienna stawka wynosi trochę ponad 30 zł. – My mamy w tych warunkach funkcjonować. Tymczasem uzdrowisko to firma. I dziś przeżywa ona kryzys – kończy Adam Olkowicz. Opowieści o tłumach tzw. pełnopłatnych pacjentów śmieszą go. Nawet w eleganckim Nałęczowie jest to około 20% kuracjuszy. Nie da się z nich wyżyć. Zresztą tak być nie powinno. Nie to jest misją uzdrowisk. Jak niezamożne jest polskie społeczeństwo, przekonano się w Nałęczowie, gdy rozeszła się plotka, że za pobyt trzeba płacić. Nagle każdy, kto miał skierowanie, prosił o pokój wieloosobowy. Bo taniej. Dziś rozważania o sanatoriach to błędne koło. Oto ci wymarzeni prywatni pacjenci. Przyjadą, jeśli dostaną jedynkę lub dwójkę z łazienką. Za to, plus wyżywienie i trzy zabiegi, zapłacą ok. 120 zł za dobę. A takich ofert w najmodniejszych miejscach brakuje i zapisywać się trzeba kilka miesięcy wcześniej. W tej sytuacji pełnopłatny, który przeważnie nie jest ciężko chory, wykupi sobie od ręki last minute w Turcji. I po kliencie. Oczywiście, szefowie uzdrowisk wiedzą o kolejkach, więc chętnie budowaliby nowe, eleganckie obiekty. Ale nie mają za co. Tu błędne koło się zamyka. – Ze zdumieniem się przyglądam, jak prawie co roku oddłużane są szpitale. Nad uzdrowiskami, w których ludzie też odzyskują zdrowie, jakoś nikt się nie pochyla – komentuje dr Wojciech Gucma, prezes Unii Uzdrowisk Polskich. – Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest „zrównoważony rozwój”, bo hasło to jest nadużywane. Oczywiście, że zawałowcom nie można pod oknami postawić dyskoteki, ale pomysł, by na 100 ha gminy uzdrowiskowej blokować inwestycje, a takie są pomysły, jest bzdurny – oburza się Andrzej Kozłowski, prezes Polskiej Organizacji Turystycznej. – Nie może być tak, że stoi budynek na sto miejsc, a wokół jest pusto. Jan Golba jest prezesem Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych. I problemy wylicza z tej perspektywy. Na wodzie mineralnej nie zarobią, bo muszą ją sprzedać z 22% VAT, gdy producent zwykłej ma 7% VAT. Z kolei narzucone odgórnie rygory ochrony środowiska powodują, że miejscowości zaczynają przypominać zaniedbane skanseny. Powietrze może i jest krystaliczne, tyle że kuracjusz nie ma gdzie mieszkać, obowiązują sztywne zakazy stawiania nowych obiektów. Z kolei tam, gdzie sanatoria już istnieją, nie ma chętnych. Modernizację też uważa się za zamach na przyrodę. – Nawet jeśli uda się uzyskać zgodę na inwestycję, trzeba płacić haracz – mówi Jan Golba. W pewnej górskiej miejscowości wyrażono wreszcie zgodę na budowę kolejki gondolowej. Cena to kilkaset milionów odszkodowania i opłata roczna w wysokości 800 tys. zł. Naśladowców brak. – Dziś nie ma ustawy uzdrowiskowej, nie ma też żadnych kurortów państwowych ani komunalnych. Olbrzymim majątkiem zarządzają jednoosobowe spółki skarbu państwa. To światowy ewenement – ocenia Jan Golba. Przepisy przypominające hamulce zwiększają bezrobocie. – W uzdrowiskach pracę straciło ok.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 39/2004

Kategorie: Kraj