Pandemiczna tragedia subkontynentu już dawno przestała być problemem tylko jednego państwa Doniesienia o kolejnych falach koronawirusa z reguły zaczynają się od przedstawienia najnowszych danych na temat zachorowań i zgonów. Jeśli chodzi o Indie, ten zabieg niespecjalnie ma sens, bo, po pierwsze, wszelkie dane momentalnie się dezaktualizują. Po drugie, nie odzwierciedlają rzeczywistości w kraju, w którym testuje się co najwyżej ułamek gigantycznej populacji. Po trzecie wreszcie, Indie dawno pokonały wszystkie bariery wyobraźni w kwestii zachorowań. Skala katastrofy na subkontynencie jest dziś tak wielka, że przebiła nawet brazylijską, do tej pory uznawaną za niemal największą pandemiczną tragedię narodową. W Europie na razie przyglądamy się jej z dystansem, również dlatego, że wydaje się, dosłownie i w przenośni, katastrofą odległą. New Delhi od np. Berlina dzieli prawie 6 tys. km – wystarczająco dużo, by, jak w przypadku każdej innej tragedii w krajach dawnego Trzeciego Świata, obserwować ją bez specjalnego strachu czy dyskomfortu. Poza dystansem fizycznym dzieli nas jeszcze dystans mentalny, który w wypadku zarazy może się okazać jeszcze bardziej niebezpieczny. Chociaż od pierwszego poluzowania obostrzeń na Starym Kontynencie minęło zaledwie kilka tygodni, a w wielu miejscach ograniczenia pozostają znaczące, mnóstwo osób wraz z pierwszym wyjściem do kawiarni, kina czy powrotem dziecka do szkoły zupełnie zapomniało o koronawirusie. Patrząc na zdjęcia z ulic Londynu, Mediolanu czy Warszawy, można odnieść wrażenie, że koniec pandemii został już oficjalnie ogłoszony. Indie przypominają nam jednak, że do tego jeszcze daleko. Największa demokracja świata upadła na kolana, przygnieciona ciężarem wirusa. Publiczne szpitale są od dłuższego czasu niewydolne, brakuje w nich wszystkiego: łóżek, personelu, respiratorów, butli z tlenem. Niewiele lepiej sytuacja wygląda w placówkach prywatnych, często luksusowych klinikach, które próbują sobie radzić dzięki przewadze finansowej. Krótko mówiąc, skupują wszystkie możliwe środki medyczne z rynku, nieraz z czarnego, odbierając tym samym biedniejszej części społeczeństwa jakąkolwiek szansę na leczenie. Kompletny rozpad systemu służby zdrowia stworzył wielką, niczym nieograniczoną przestrzeń dla korupcji. Coraz częściej publiczne szpitale, przyjmując na oddział chorego na covid, żądają przedpłaty, nierzadko równowartości kilkuset czy nawet kilku tysięcy dolarów. Podobnie jest z dawkami antywirusowego leku Remdesivir, który poza oficjalnym obiegiem, na ulicy, można zdobyć nie taniej niż za około pół tysiąca dolarów – donosi Deutsche Welle. Pandemia pogłębia już i tak bardzo duże w Indiach nierówności, bo zamożni mieszkańcy albo leczą się prywatnie, albo po prostu uciekają z kraju. Władze czasami próbują te zapędy ukrócić – w wyniku policyjnego nalotu na jedno z grodzonych, luksusowych osiedli w New Delhi skonfiskowano ponad 400 pojemników z tlenem – ale w skali całego kraju trudno mówić o zapewnieniu wszystkim równego dostępu do opieki medycznej. Według informacji telewizji CNBC ci, których stać było na ucieczkę – nawet za cenę wyprzedaży całego majątku – już dawno to zrobili albo planują ewakuację na najbliższe dni. JetSetGo, indyjska firma udostępniająca prywatne odrzutowce i oferująca indywidualne przeloty zagraniczne, w ostatnich kilku tygodniach zanotowała 900-procentowy wzrost rezerwacji. Kanika Tekriwal, współzałożycielka spółki, podkreśla jednak, że zdecydowanie zmienił się profil jej klientów. Dotychczas prywatne podróże samolotowe były domeną ultrabogatych, najczęściej korzystali z nich sportowcy, członkowie najbardziej rozpoznawalnych rodów biznesowych i gwiazdy Bollywood. Dziś odrzutowce wynajmują nawet rodziny z klasy średniej, czasami i średniej niższej. „Lata z nami każdy, kto jest w stanie zebrać jakiekolwiek pieniądze na ucieczkę z kraju”, mówiła Kanika Tekriwal na antenie CNBC. Kraju, który coraz bardziej przypomina tonący okręt. Uratować się z niego będzie miało szansę relatywnie niewielu. Bogaci być może ukryją się na Sri Lance, Malediwach czy w Dubaju – najpopularniejszych kierunkach lotniczych – albo w razie potrzeby wydadzą ostatnie oszczędności na butle z tlenem. Pozostali, ponad miliard osób, są wystawieni na działanie wirusa praktycznie bez żadnej osłony. Narendra Modi, rządzący krajem nacjonalistyczny populista, za pierwszym razem próbował walczyć z wirusem, zamykając obywateli w domach. W marcu 2020 r. lockdown na subkontynencie skończył się katastrofalnie, ale nie z powodu zarazy. Ta nie rozwinęła się jeszcze wtedy tak bardzo,










