Co Zachód naprawdę myśli o Ukrainie w NATO?

Co Zachód naprawdę myśli o Ukrainie w NATO?

Między oficjalnymi deklaracjami polityków a rzeczywistością zieje przepaść

Prezydent USA ogłosił w przededniu szczytu NATO w Wilnie, że Ukraina nie jest gotowa na akcesję do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jednym zdaniem uciął trwające od miesięcy spekulacje. Joe Biden stwierdził, że „nie widzi jednomyślności co do przyjęcia Ukrainy już dziś do natowskiej rodziny” i że przyjęcie Ukrainy teraz oznaczałoby wejście członków paktu w stan wojny z Rosją. Dodał, że do akcesji konieczne będzie nie tylko zakończenie wojny, ale i spełnienie przez Ukrainę innych warunków, związanych choćby z demokratyzacją.

Wielkie nadzieje części obserwatorów przed szczytem w Wilnie, podgrzewane również przez władze w Warszawie, były nieuzasadnione. Amerykański prezydent nie zszedł ani na krok z drogi, którą podąża od początku kadencji. Biden podkreśla zarazem dwa priorytetowe, równorzędne cele: Rosja ma nie wygrać z Ukrainą, a wojna o wciąż lokalnym charakterze pod żadnym pretekstem nie może się przerodzić w otwarty i grożący użyciem broni jądrowej konflikt mocarstw. „Nie mamy zamiaru wszczynać w Ukrainie III wojny światowej”, mówił amerykański przywódca, gdy rosyjska armia stała jeszcze pod Kijowem, i podtrzymuje to dzisiaj, po ponad roku. Zachowanie Bidena nie jest żadną woltą albo zdradą. Przeciwnie, przyjęcie Ukrainy do NATO jeszcze w trakcie konfliktu z Rosją było wykluczone właściwie od samego początku.

A jednak, choć szczyt NATO przyniósł w końcu jasne deklaracje, różnice w gronie sojuszników nie zniknęły. Debata w świecie anglojęzycznym o zakończeniu konfliktu i przyszłych gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy jest żywa i dużo bardziej pluralistyczna. Warto mieć w niej rozeznanie, aby nie mylić głosu marginesu i centrum tego sporu.

Przepaść

Między oficjalnymi deklaracjami polityków i dyplomatów a tym, jakie faktycznie nastroje panują na najwyższym szczeblu, zieje przepaść. „Debata o Ukrainie pęka na pół”, konkludował na łamach „Foreign Policy” jeszcze w marcu 2023 r. profesor Harvardu Stephen Walt. Opisywał, jak sprawa się ma za kulisami Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, spotkania chyba najważniejszego dla euroatlantyckiej dyskusji o bezpieczeństwie. „Nikt w Monachium Rosji nie broni – pisał Walt – (…) ale zauważyłem przepaść między wyrażanym publicznie optymizmem i bardziej pesymistycznymi ocenami wygłaszanymi prywatnie”.

„Żaden z moich rozmówców nie spodziewał się rychłego końca wojny i nikt nie uważał, że Ukraina będzie w stanie odzyskać całość utraconych ziem, z Krymem włącznie – przyznawał. – Większość osób, z którymi rozmawiałem, spodziewała się dalszego wycieńczającego pata, który może doprowadzić do zawieszenia broni za parę miesięcy. Zachodnia pomoc nie jest więc środkiem do osiągnięcia zwycięstwa, jej prawdziwym celem jest stworzenie Kijowowi korzystnej pozycji negocjacyjnej, gdy sytuacja dojrzeje do rozmów”.

O podobnym rozdźwięku pisał na Twitterze Matthew Light, profesor z Uniwersytetu w Toronto, kryminolog i ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa zajmujący się krajami byłego Związku Radzieckiego. Light opisywał rozmowę z dwoma zachodnimi dyplomatami, którzy przekonywali, że NATO w ostatnich miesiącach doświadczyło wielkiego ożywienia, impet do zmian jest duży, a morale i nadzieje wysokie. „Od zbrojeń w Europie, przez otwartą drogę do akcesji Szwecji, po większe zaangażowanie na wschodniej flance – mamy sukcesy i jest się z czego cieszyć”, przekonywali go rozmówcy.

Light zestawiał te wypowiedzi z osądami rozmówców z Europy Środkowej, gdzie nastroje są odmienne. Brak wytyczonej jasnej drogi Ukrainy do NATO, niedostatek jednoznacznych i wiążących deklaracji w tej i innych sprawach jest odbierany nie tylko jako doraźny błąd, ale wręcz jako historyczne zaniedbanie. A nawet więcej – ośmielanie Rosji i tchórzostwo. Relacja Lighta być może przejaskrawia pesymizm Warszawy, Wilna czy Tallina – bo liderzy w tych stolicach mimo wszystko doceniają rozszerzenie NATO. Ale nie da się odmówić mu racji, gdy pokazuje, że to, co dla jednych w świecie „kolektywnego Zachodu” oznacza sukces i postęp, dla drugich jest niczym więcej niż realizacją planu minimum. I ten podział istnieje.

„W NATO są państwa, które widzą wojnę w Ukrainie jako konflikt egzystencjalny i uważają, że należy zrobić wszystko, aby został wygrany. Ale są też kraje oddalone od wojny, które nie uważają jej za aż takie egzystencjalne zagrożenie i obawiają się eskalacji w kierunku konfliktu nuklearnego. Biden ma dylemat. Z jednej strony, jest bardzo jednoznacznym adwokatem sprawy pomocy Ukrainie, (…) ale z drugiej, nawet w jego własnej administracji są eksperci, którzy uważają, że Waszyngton powinien skupić się w większym stopniu na Chinach i zostawić więcej samodzielności Europie”, mówi Emma Ashford z Georgetown University i think tanku Stimson Center.

Ashford przestrzegała jeszcze przed szczytem w Wilnie, że „nawet szczerzy zwolennicy członkostwa Ukrainy w NATO wiedzą, że nie stanie się to w najbliższej przewidywalnej przyszłości. Administracja Bidena myśli więc o alternatywnych gwarancjach dla Ukrainy w sprawie zbrojeń czy tzw. modelu izraelskiego dla Kijowa”.

Umowny Wschód chce programu maksimum i traktuje obiekcje wobec przyjęcia Ukrainy jako wyraz nie politycznego realizmu, lecz naiwności lub upartego niezrozumienia zagrożenia. Wystarczyło jednak czytać ukazujące się na bieżąco analizy, wsłuchiwać się w komunikaty napływające od administracji Bidena (i, szerzej, z Waszyngtonu), żeby oszczędzić sobie zdziwienia i rozczarowania. Dziś sednem dyskusji jest co innego.

Wątpliwości

Sednem dyskusji w świecie anglojęzycznym jest raczej inna niż NATO formuła włączania Ukrainy w zachodnie struktury bezpieczeństwa. Lub obiecanie Ukrainie szybkiego członkostwa i wykorzystanie tej propozycji jako argumentu w negocjacjach z Moskwą w przypadku rozmów pokojowych. W tym kierunku zdaje się zmierzać prezydent Macron. Nie chcecie Ukrainy w NATO, to wycofajcie swoje wojska i zgódźcie się na inny model, który będzie odpowiadał interesom Europy – tak w skrócie przedstawia się ta propozycja.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego nie NATO teraz i nie NATO w najbliższej przyszłości, jest dość oczywista: nawet w samych Stanach Zjednoczonych są wątpliwości wobec przyjęcia Ukrainy, kraju o nieprzewidywalnych elitach i mającego (legalne i uzasadnione) roszczenia terytorialne wobec agresywnego sąsiada. A także mierzącego się ze stałym ryzykiem destabilizacji nawet w warunkach pokoju. To co innego niż przyjmowanie Estończyków, Polaków czy Rumunów, którzy gwarantowali długoterminowy i przewidywalnie proeuropejski oraz proamerykański kurs. Poza tym do władzy w USA czy Francji mogą dojść politycy (jak Trump czy Le Pen), którzy na lata i tak odłożą jakiekolwiek realne dyskusje o akcesji.

„Każda recepta na trwały pokój musi uznać złożoność sytuacji. Gdy dojdzie już do negocjacji, prezydent Zełenski powinien powrócić do propozycji przedstawionej podobno już w marcu zeszłego roku, mówiącej o poniechaniu starań o akcesję. Zamiast tego, jak sugerował sam Zełenski, Ukraina powinna przyjąć model izraelski – zbudować liczną i zaawansowaną armię, podpartą mocną bazą przemysłową i szerokim wsparciem z zewnątrz”, pisał na łamach „New York Timesa” Stephen Wertheim z Carnegie Endowment for International Peace i Uniwersytetu Yale.

Model izraelski

To, co przyjęło się już nazywać modelem izraelskim, oznacza najczęściej zobowiązanie zamożnych państw i producentów uzbrojenia, że będą wspierali odbudowę ukraińskiego potencjału militarnego, nie szczędząc grosza i własnego know-how. W razie zagrożenia zaś związaliby się konkretnymi zobowiązaniami dotyczącymi pomocy, jednak bez czegoś w rodzaju art. 5, czyli ryzyka, że cały Sojusz Północnoatlantycki zostanie wciągnięty w wojnę w obronie państwa, które nie jest członkiem ani NATO, ani Unii Europejskiej. Analogia z Izraelem polega na tym, że formalnie USA nie są zobowiązane prowadzić wojen w obronie Izraela, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że nie pozwolą na upadek Tel Awiwu – Izrael nie ma formalnych gwarancji bezpieczeństwa, jednak nikt nie zaprzeczy, że cieszy się realnym sojuszem z USA. Coś takiego, mówią Wertheim i inni realiści, powinno być wzorem na przyszłość dla Ukrainy.

To nie znaczy, że nie istnieją przeciwnicy podobnego rozwiązania. Są, i to liczni. Komentatorzy, od Eliota Cohena na łamach „The Atlantic” po Iana Brzezinskiego na stronach internetowych Carnegie Endowment, przekonują i podnoszą własne argumenty. Na razie szczyt NATO ostudził nadzieje i przytłumił obawy. Ale debata się nie skończy – wręcz przeciwnie.

Fot. AP/East News

Wydanie: 2023, 29/2023

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Stary styropian
    Stary styropian 11 sierpnia, 2023, 23:52

    Z koniem nie należy się kopać bo koń może kopnąć a w najlepszym wypadku możemy mieć dwie ręce w mocniku .

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy