Językoznawcy nie są od tego, żeby zmiany w języku potępiać, co najwyżej wyjaśniać i trochę powstrzymywać Rozmowa z prof. Jerzym Bralczykiem, językoznawcą – W księgarniach pojawiła się książka „Mówi się. Porady językowe profesora Bralczyka” (Wydawnictwo Naukowe PWN – przyp. E.L.), powstała na podstawie programu pod tym samym tytułem, który prowadził pan przez cztery lata w Telewizji Polonia. Kim są widzowie, którzy dzwonili i pisali do pana? Nie sądziłam, że tak dużo ludzi dba o poprawność językową. W wielu domach w ogóle nie ma słowników. – Ten program prowadziłem na żywo, toteż łatwo zgadnąć, że nie wszyscy dzwoniący naprawdę mieli wątpliwości językowe, część z nich chciała znaleźć się na fonii, „porozmawiać” z telewizją; programy na żywo taki charakter też mają. Ale większość stanowili ludzie z kraju i z zagranicy, którzy mają pewne wątpliwości i chcą je wyjaśniać. To prawda, że w wielu domach nie ma ani słowników, ani wątpliwości. Ale też dużo ludzi w ogóle nie posługuje się słowem pisanym albo bardzo rzadko, a na poprawność języka mówionego wcale nie zwraca uwagi. – Czy wielu Polaków ma wątpliwości językowe? – Jest niewielka grupa, która słusznie nie ma żadnych wątpliwości językowych, bo po prostu wie; zazwyczaj są to ludzie ze starszego pokolenia, przedwojenna inteligencja. Jest grupa, też niewielka, która ma wątpliwości wynikające nie z niewiedzy, ale z tego, że reguły nie są do końca dopowiedziane, bo język ma rozmaite „luzy”. Trzecia grupa to ci, którzy mają wątpliwości, chcą je rozstrzygać, poprawność językowa jest dla nich ważna. No i jest ogromna większość tych, którzy żadnych wątpliwości nie mają – nie tylko językowych, ale także co do sposobu naszego istnienia w świecie. – Jakie problemy najbardziej interesowały widzów? – Można je różnie podzielić, np. na problemy związane z pisownią, gramatyką i akcentem, dużo pytań dotyczyło wulgaryzmów, etykiety językowej. Ludzie młodzi pytali często o obce słowa, zapożyczenia, kłopotliwe reguły, np. użycie formy biernika czy dopełniacza. Dzwonili także – co było do przewidzenia – puryści językowi, którzy tropią błędy, denerwują się nimi, dzwonią i piszą listy, protestują. To cenna, szlachetna grupa, ale dla otoczenia często uciążliwa. – Czy, pana zdaniem, Polacy mówią poprawnie? – Na to pytanie można różnie odpowiedzieć, zależnie od tego, co mamy na myśli: język prywatny czy publiczny. Jeśli chodzi o język publiczny, znacznie się on pogorszył. Od kilku lat w mediach następuje demokratyzacja, w programach telewizyjnych i radiowych mówią także uczestnicy, gazetę też każdy może założyć i pisać, jak mu się podoba. W sferze publicznej nie ma już elity, która nadaje ton i kształtuje normę. Kiedyś uważano, że ludzie przemawiający do większej grupy – nauczyciel, profesor wyższej uczelni, aktor, tzw. autorytety, politycy – muszą mówić nieskazitelnie. – Ja też uważam, że muszą! – I ja tak uważam, ale co z tego? (śmiech) Możemy sobie tak uważać, to tylko zwiększy naszą frustrację: my uważamy, że muszą, ale oni tak nie uważają! Oni nie tylko myślą, że nie muszą, często myślą, że dobrze jest, kiedy mówią językiem potocznym i niedbałym. – A może im się wydaje, że mówią poprawnie? – Niestety, to też się zdarza. Jest polszczyzna wyższa, literacka i jest polszczyzna potoczna, którą możemy się na co dzień posługiwać. Ale jeśli sankcjonujemy polszczyznę potoczną, nadajemy jej status mowy uprawnionej, to rodzi się jeszcze jedna, niższa norma, nieuprawniona. Dlatego, chociaż przez lata byłem zwolennikiem teorii trzech norm: normy wyższej, wzorcowej, normy starannej i normy „puszczonej luzem”, to obecnie zastanawiam się, czy nie wrócić do teorii jednego wzorca – wysokiego. – Jestem za. Pozwolę sobie na uwagę, że, moim zdaniem, jest pan zanadto wyrozumiały dla niepoprawności językowych. – Językoznawcy nie są od tego, żeby zmiany w języku potępiać, co najwyżej wyjaśniać i trochę powstrzymywać. Bo zmiany są i będą, czy nam się to podoba, czy nie. Mnie korci postawa opisywacza zjawisk, ciekawi mnie, dlaczego pojawiają się nowe sposoby mówienia. – Czy we współczesnej polszczyźnie pojawiły się ostatnio nowe tendencje? – W języku mamy dwie takie tendencje, które regulują jego funkcjonowanie jako narzędzia porozumiewania się – to tendencja do precyzji opisu (jest ona pozytywna, bo zwiększa zasób słów) oraz tendencja do ekonomii wysiłku, do skrótu, wynikająca z lenistwa. Obie działają i dzisiaj. Inne szybko się zmieniają. Niepokoi w dzisiejszej polszczyźnie ubożenie zasobu słownictwa. Mam na myśli
Tagi:
Ewa Likowska









