Natascha z Austrii i Stephanie z Niemiec przeszły gehennę. Ile jeszcze uprowadzonych dzieci pozostaje w rękach szaleńców? Mario M. porwał 13-letnią dziewczynkę i zgwałcił ją ponad 100 razy. Stephanie Rudolph z Drezna cudem została uratowana. Teraz chce zeznawać w sądzie, aby jej dręczyciel nigdy już nie wyszedł na wolność. Prokuratura w Dreźnie najwyraźniej zamierza skrócić proces zboczeńca do minimum. 35-letni Mario M., bezrobotny robotnik budowlany, przyznał się do winy i poprosił o przebaczenie ofiarę oraz jej rodzinę. Teoretycznie może liczyć na łagodniejszy wymiar kary. Ale Stephanie, zapewne za radą rodziców, nie chce milczeć. W ubiegłym tygodniu opowiedziała o swej gehennie dziennikarzom tygodnika „Der Spiegel”. Niech całe Niemcy wiedzą, jakim potworem jest oskarżony. Wtedy sąd nie zawaha się przed wymierzeniem najsurowszej kary – w RFN jest to dożywocie, ale nie zwykłe, lecz z orzeczeniem Sicherheitsverwahrung – oznacza to, że skazany, jako stanowiący trwałe niebezpieczeństwo dla innych, pozostanie w zakładzie zamkniętym do końca swoich dni. „Nie chcę, aby oszczędzono mi zeznawania przed sądem, ponieważ żądam, aby temu człowiekowi także nic nie zostało oszczędzone”, deklaruje z zaciętością dziewczyna. Stephanie była spokojnym dzieckiem, z gimnazjum przynosiła dobre stopnie, nie sprawiała kłopotów wychowawczych. O świcie 11 stycznia 2005 r. jak zawsze pożegnała się z rodzicami i wyszła do szkoły. Było jeszcze ciemno, zajęcia zaczynały się o 7.30. Dziewczyna powtarzała francuskie zwroty, przygotowując się do sprawdzianu. Kiedy mijała czerwony samochód dostawczy Renault Rapid, siedzący w środku ubrany na czarno mężczyzna nagle chwycił ją i wciągnął do samochodu. „Jedno słowo, a zabiję cię”, ostrzegł struchlałą uczennicę. Zakuł ją w kajdanki, wcisnął do drewnianej skrzyni, długiej zaledwie na metr, a szerokiej na pół metra. Stephanie nadaremnie modliła się o pomoc do zmarłego dziadka i powtarzała rozpaczliwe pytanie każdej ofiary: „Dlaczego właśnie mnie musiało się to przytrafić?”. W południe sekretarka gimnazjum zadzwoniła do rodziców, pytając, dlaczego córka nie przyszła na lekcje. Dla rodziców rozpoczął się koszmar. Policja w Dreźnie z wielką energią przystąpiła do akcji. Powołano specjalną grupę dochodzeniową „Stephanie”. Ale niemiecka policja popełniła błędy. Tym razem namnożyło się ich aż nadto. Początkowo funkcjonariusze przypuszczali, że dziewczyna (przecież obowiązkowa i spokojna) uciekła z domu. Sprawdzono listy pasażerów na Cypr, bo Stephanie podczas urlopu na wyspie zadurzyła się w pewnym chłopcu. Potem przyjęto hipotezę, że dziewczynka została uprowadzona dla okupu. Ale żaden list z żądaniem pieniędzy nie nadszedł. Wreszcie policjanci zaczęli podejrzewać, że w porwaniu mógł maczać palce ojciec dziecka albo brat. Bardzo późno ktoś wpadł na pomysł, aby sprawdzić w komputerowym banku danych, czy w pobliżu nie mieszka karany uprzednio dewiant. Ale i teraz śledztwo prześladował pech. Funkcjonariusz szukał pod hasłem: „przestępca seksualny”, tymczasem Mario M. zarejestrowany był jako „sprawca przestępstwa motywowany seksualnie”. W drugim banku danych szukano kryminalistów skazanych przed 2000 r., ale Mario M. trafił za kratki rok wcześniej. Zgwałcił 14-latkę wyprowadzającą psa na spacer. Dostał trzy lata i cztery miesiące, ale wyszedł już w 2002 r. Łagodnością i skruchą oszukał psycholog sądową, która wystawiła świadectwo, że według wszelkiego prawdopodobieństwa skazany nie popełni już podobnych czynów. Na wolności Mario pobił człowieka i został ukarany grzywną. Biurokracja także w Niemczech działa powoli, a zanim sąd dowiedział się o złamaniu warunków przedterminowego zwolnienia, było już za późno. A przecież Mario M. powinien być naturalnym podejrzanym. Swe przyjaciółki poddawał całkowitej kontroli, bił je, przetrzymywał w mieszkaniu, nie pozwalał podejmować pracy, nakazywał nieszczęsnym młodym kobietom ubierać się skromnie, obcinał im włosy łonowe. Kiedy jedna z nich usiłowała odejść, Mario wtargnął do jej mieszkania, poturbował swą „zbiegłą niewolnicę” i strzelił do niej z rewolweru gazowego. Poszkodowana wniosła skargę, lecz prokuratura ją odrzuciła, uznawszy, że „brak jest interesu publicznego”, aby wszcząć dochodzenie. Fantazje bezkarnego dewianta stawały się coraz gorsze. W końcu Mario postanowił porwać dziecko – tak bardzo marzył o żywej seksualnej zabawce, lalce pozbawionej własnej woli. Stephanie przeżywała gehennę zaledwie 500 m od rodzinnego domu, zamknięta w dwupokojowym mieszkaniu porywacza przy
Tagi:
Jan Piaseczny









