Karnawał w cieniu śmierci

Karnawał w cieniu śmierci

W Rio de Janeiro toczy się już prawdziwa wojna Tegoroczny karnawał w Rio był huczny jak zazwyczaj, ale świętowano w cieniu śmierci. Metropolia pod Głową Cukru pogrąża się w chaosie. Gangsterzy walczą o swe rewiry z siłami bezpieczeństwa i samozwańczą milicją. Prezydent Inácio Lula da Silva wzywa do bezlitosnej walki z przestępczym terroryzmem, ale Brazylia staje się krajem niebezpieczniejszym niż Irak. Linha Amarela, jedna z głównych arterii komunikacyjnych miasta, oraz autostrada prowadząca na lotnisko są zamykane niemal każdego dnia z powodu strzelaniny. Karnawał w Rio, szalone, największe party świata. Setki tysięcy cariocas (mieszkańców metropolii) oraz turystów ze wszystkich stron świata tańczą sambę, piją caipirinhas, bawią się do białego rana. W Mieście Boga pod wielkim posągiem Chrystusa emocje kipią podczas prawie 300 blocos, czyli szalonych zabaw pod gołym niebem. 70 tys. ludzi gromadzi się na słynnym sambodromie, aby obserwować popisy tancerek z 13 wielkich szkół samby, ślicznych dziewczyn w bajecznie kolorowych, skąpych kostiumach, które nie kryją ich wdzięków. Kiedy rozpoczęła się barwna parada, uczestnicy pierwszej w korowodzie szkoły samby, Estácio de Sá, wezwali, aby minutą ciszy uczcić pamięć ofiar niedawnej przemocy. Minuta minęła szybko i znów zabrzmiała ogłuszająca muzyka. Wielu bawiących się pokrzepiało się w straganach z piwem, kanapkami, a także wszechobecną kokainą. Kokaina i marihuana to paliwo karnawałowych szaleństw. Handlarze sprzedają wszędzie nie tylko piwo, ale także papelotes, małe papierowe koperty z białym proszkiem, po 5 reais (czyli 10 dol.) za sztukę. Tym samym kupujący pośrednio nakręcają spiralę gwałtu i śmierci – większość bandyckich porachunków w Rio toczy się przecież o podział rynku narkotykowego. Policjanci zachowują się tak, jakby niczego nie widzieli, wielu ma swoją „dolę” w narkotykowych zyskach, zresztą posiadanie niewielkiej ilości prochów na własny użytek nie jest poważnym przestępstwem. Rio de Janeiro to sześciomilionowa metropolia pełna drastycznych kontrastów społecznych. Bogacze żyją w niemal całkowicie odizolowanych enklawach, strzeżonych przez prywatne służby ochroniarskie. Mieszkańcy tych rajskich wysp często opuszczają je tylko na pokładzie śmigłowca, na ulicach bowiem panuje przemoc. Wokół luksusowych kwartałów rozłożyło się około 600 faweli, czyli dzielnic nędzy, rządzonych przez gangi narkotykowe, uzbrojone w granatniki, broń maszynową, a nawet przeciwpancerną. Co piąty mieszkaniec Rio gnieździ się w fawelach, do których policja zazwyczaj wkracza tylko pod osłoną ciężkiego sprzętu, uzbrojona jak na wojnę. W Mieście Boga od dawna trwają krwawe walki między gangami, rywalizującymi o rewiry, a także z siłami bezpieczeństwa, usiłującymi poskromić złoczyńców. Zestresowani stróże prawa szybko naciskają spust, kładą trupem winnych i niewinnych. Cariocas i zagraniczni dziennikarze przyzwyczaili się już do tego. Ale od kilku miesięcy grabarze w Rio mają jeszcze więcej roboty. Pojawił się bowiem nowy fenomen – samozwańcze grupy samoobrony, czyli milicje składające się przede wszystkim z byłych żołnierzy, policjantów, strażaków i pracowników firm ochroniarskich. Milicjanci, także uzbrojeni po zęby, wypędzają narkotykowych gangsterów, aby zaprowadzić swoje porządki. Pobierają od mieszkańców opłaty za ochronę, kontrolują nielegalny transport publiczny, kradną prąd i programy telewizji kablowej, sprzedają towary w swoich domach towarowych. Doświadczeni w swym fachu milicjanci zdołali usunąć kokainowych złoczyńców z prawie 100 faweli. „Płacę 2 dol. miesięcznie za ochronę i mogę zostawić na noc pieniądze i odtwarzacz CD w samochodzie”, cieszył się 45-letni taksówkarz Marcio. Inni jednak, jak 54-letnia sprzątaczka Genil, przeczuwali nadchodzące nieszczęście. „Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem. Gangsterzy z pewnością powrócą, aby odzyskać swe terytorium”. Te ponure przeczucia zaczynają się sprawdzać. W grudniu do kontrofensywy przystąpił najpotężniejszy z przestępczych syndykatów, Comando Vermelho (Czerwone Komando). Bandyci czuli się za słabi, aby odzyskać swój rewir, toteż jeździli jak obłąkani po mieście, strzelając do urzędów pocztowych, posterunków policji, a nawet do pojazdów na ulicach. Siedem osób spłonęło w podpalonym przez kryminalistów autobusie. Ogółem atak Czerwonego Komanda kosztował 19 ludzkich istnień. Sergio Cabral, nowy gubernator Rio, wystąpił o pomoc federalną. Do metropolii pod Głową Cukru rząd Brazylii skierował

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2007, 2007

Kategorie: Świat