Kto się wPiSał w koalicję?

Kto się wPiSał w koalicję?

Bracia Kaczyńscy rozdają w Sejmie karty. Do pokera czy durnia? O co tu właściwie chodzi? – zastanawiano się w ostatnim tygodniu w Sejmie. Pytanie to zadawali sobie posłowie i opozycji, i PiS, dla których gra liderów przestała być czytelna. Czy prace parlamentu sparaliżowano, by rozpisać przyspieszone wybory, zmiękczyć opozycję, wybrać koalicjanta, czy zademonstrować, że mniejszość jest silniejsza od większości? Sejmowe wydarzenia ostatniego tygodnia można w skrócie opisać tak: opozycja (mająca w Sejmie większość) postanowiła w szybkim tempie przyjąć budżet zaproponowany przez rząd (mający w Sejmie mniejszość). Marszałek Sejmu, by pomóc rządowi, blokuje pracę całej izby. W ten sposób daje swojemu partyjnemu szefowi czas na złożenie obietnic partiom opozycyjnym, że weźmie ich do koalicji. (Wmówienie wszystkim, zarówno PO, jak i LPR, Samoobronie i PSL, że to właśnie z nimi PiS rozpocznie rozmowy, było majstersztykiem). Pod wieczór ktoś psuje atmosferę i ujawnia, że propozycja dotyczyła wszystkich, tylko nie PO. Obrady jednak zostają wznowione, głosowanie nad budżetem wyznaczone na 24 stycznia (jak chciał Jarosław Kaczyński), rozmowy koalicyjne zostają zawieszone w próżni, ale i tak wszyscy ogłaszają zwycięski kompromis. O co więc chodziło? Czy, jak chce opozycja, o rozpisanie wcześniejszych wyborów (pretekstem byłoby nieuchwalenie budżetu)? Według ostatnich sondaży, na nowych wyborach zyskałoby tylko PiS. Do Sejmu nie weszłyby LPR, PSL, osłabione byłyby PO, Samoobrona i SLD. Ale i w PiS wizja wyborów nie jest zbyt popularna. – Zrozpaczeni są zwłaszcza młodzi posłowie, którzy wydali mnóstwo pieniędzy na kampanię, a teraz musieliby ryzykować ponownie. Do wyborów prze Jarosław, bo jest zafascynowany wynikami sondaży – opowiada jeden z posłów PiS. Czy chodziło o „zmiękczenie opozycji”? Trudno się z tym zgodzić, bo przecież i Samoobronie, i PO bardzo zależało na znalezieniu się w koalicji. Nie trzeba było ich dodatkowo motywować. Mamy koalicję, mamy opozycję? Jeśli Jarosław Kaczyński podejmie w końcu decyzję o zawiązaniu zapowiadanej koalicji PiS-Samoobrona-PSL, sytuacja stanie się jasna, a opozycja zyska wyrazistość. Do tej pory zarówno PO, jak i LPR oraz Samoobrona krytykowały posunięcia rządu dość ostrożnie, bojąc się, że PiS zatrzaśnie ostatecznie drzwi do rządowych gabinetów. Jeśli mgliste zapowiedzi polityków PiS przełożą się na konkrety, stanie się jasne, kto z kim i przeciw komu. Najbardziej wystrychnięta na dudka może się czuć Platforma Obywatelska. Najpierw Jarosław Kaczyński winą za brak PO-PiS obarczał lidera PO, mnożył żądania wobec polityków Platformy (m.in. przeproszenia go za aroganckie wypowiedzi na swój temat), a wreszcie zaczął przechwytywać osoby związane z partią Tuska i Rokity. Błyskotliwe posunięcie z prof. Zytą Gilowską było dla Platformy bolesne, ale wyrwało ją z letargu. Politycy PO mieli ponoć dać Tuskowi czas do poniedziałku (9 stycznia) na nawiązanie rozmów z PiS. Jednocześnie PiS systematycznie podsycało pogłoski o posłach pielgrzymujących do Kaczyńskich. Nie przypadkiem do prasy przeciekł SMS Teresy Lubińskiej, w którym eksminister zapowiadała, że dzięki jej poświęceniu PiS zyska 20-30 posłów. Teraz w rozmowach kuluarowych ta liczba zmniejszyła się o połowę. – Do przejścia gotowych jest 10 parlamentarzystów PO. Dla nas to trochę mało, więc jeszcze czekamy – mówi poseł PiS. Wśród ewentualnych uciekinierów wymieniani są m.in. senator Jacek Bachalski (bo PO nie chciała go wstawić na listy sejmowe, tylko skazała go na Senat), senator Marek Rocki, poseł Mirosław Koźlakiewicz. Za koalicją z PiS lub w ostateczności zmianą partii opowiadali się najmłodsi stażem posłowie. Głównie ci, którzy wstąpili do PO z myślą o rządzeniu. Wahać się mają też parlamentarzyści z SKL-owskimi korzeniami. Pośrednikiem między PO a PiS stał się m.in. Andrzej Sośnierz. Przejście do PiS Zyty Gilowskiej było sygnałem, że drzwi są otwarte. Jarosław Kaczyński wbija klin, dodatkowo namawiając do przyłączenia się Jana Rokitę. Rozsiewano też pogłoski, że Rokita mógłby zostać premierem, ale pod warunkiem, że PO poprze zmianę konstytucji. – Trudno się na to zgodzić, bo wzmocnienie władzy prezydenckiej oznaczałoby ukrócenie premiera, na co nie chciałby się zgodzić Rokita. Takiemu pomysłowi nie jest chętny także Tusk, bo zrobienie z Rokity szefa rządu byłoby równoznaczne z marginalizacją Tuska – tłumaczy polityk PO. A lider, poobijany w podwójnych wyborach, ma coraz więcej problemów. Burzą się przeciw niemu poszczególni politycy i całe regiony (na przykład Dolny Śląsk,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2006, 2006

Kategorie: Kraj