Kult kina

Kult kina

Filmy kultowe to takie, które ciągle chce się oglądać, mimo że zna się je na pamięć W tak pięknych okolicznościach przyrody grupa przyjaciół spotkała się, żeby zaśpiewać optymistyczną i żartobliwą piosenkę, której treść można zawrzeć w trzech zdaniach: jestem sam, nie mam dziewczyny, jest mi niedobrze. Potem zaśpiewali jeszcze raz, bo umysłom ścisłym podobają się tylko melodie, które już raz słyszały, a następnie przyszedł czas na projekcję filmu – oczywiście zagranicznego, bo w polskich nic się nie dzieje, dialogi są niedobre, a twarze aktorów niczego nie wyrażają. Brzmi znajomo? Tak mogłaby wyglądać relacja ze spotkania miłośników „Rejsu” Marka Piwowskiego – filmu, który na skali kultowości (jeżeli można taką stworzyć) zająłby niekwestionowane pierwsze miejsce. Jak twierdzi Zygmunt Kałużyński, w tym przypadku tak długo używano określenia „kultowy”, że zyskało ono oficjalność i dziś nie sposób mówić o tym filmie inaczej: – Kult został tu zafiksowany w sposób encyklopedyczny. Etykietka „kultowy” pojawia się bardzo często w odniesieniu do filmów, reżyserów, aktorów, postaci. Działa jak magnes na kinomanów. Zdarza się więc, że producent albo dystrybutor korzystają z tego słowa-klucza, żeby zareklamować film lub wręcz starają się sztucznie stworzyć wokół niego aurę kultowości. Zdzisław Pietrasik słyszał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 24/2001

Kategorie: Kultura