Z jednej strony chcemy być Chrystusem narodów, a z drugiej czujemy się mali i gorsi Adam Ferency – Przyglądał się pan niedawnej debacie wokół „Strachu” Jana Tomasza Grossa? – Owszem, choć książki nie czytałem. Z tego względu, a także dlatego, że znam Janka Grossa prywatnie, nie mam na tę sprawę obiektywnego spojrzenia. Nie wiem, na ile głosy, które wygłaszają przeciwnicy tej książki, mają jakiekolwiek umotywowanie w tekście. Jeżeli jest tak samo jak z „Sąsiadami”, to podejrzewam, że wszelkie opinie o „antypolskości” „Strachu” nie są prawdziwe. W „Sąsiadach” Gross pokazał bowiem tragiczne fakty z naszej historii, ale w żadnej mierze nie była to książka, której można by postawić zarzut znieważania Polaków. Z przykrością natomiast patrzę dziś na działalność związanych z Radiem Maryja profesorów Nowaka i Wolniewicza. Ten ostatni wykrzykiwał niedawno, że „Żydzi atakują”. Myślę, że obecność takich poglądów w życiu publicznym jest poważnym problemem. – Pytam o tę sprawę na początku, ponieważ pan kiedyś powiedział, że szczególnie boleśnie odczuwa fakt, iż Polacy nie radzą sobie z traumą Holokaustu i z własnym przedwojennym oraz powojennym antysemityzmem. Słowem, że wciąż mamy problem, by zło nazwać złem. Mówił pan to w kontekście szerszego problemu naszego stosunku do przeszłości. – Uważam, że z Polską pamięcią jest bardzo licho, jest ona wybiórcza i często niesprawiedliwa. Mam takie wspomnienie z wczesnej młodości, że jakoś wówczas mało mówiło się o naszych sąsiadach, którzy nagle zniknęli. W pewnym sensie mam żal do pokolenia moich rodziców, którzy tę kwestię przemilczeli. Dzielnica żydowska w Warszawie przestała istnieć, nie ma po niej żadnego śladu. O tym się przez lata nie mówiło, tę ogromną traumę ukryto w cieniu. Myślę, że jest to gwóźdź, który każdy Polak powinien nosić w sercu. – A kwestia rozliczenia PRL-u? To też, pańskim zdaniem, jest taki gwóźdź? – Nie można porównywać ludobójstwa z czterdziestoletnim okresem historycznym, który miał wiele odcieni, dramatycznych, beznadziejnych, ale chwilami śmiesznych. Sprawę lustracji zaprzepaszczono w pierwszym okresie po zmianie ustrojowej. Dziś to już jest musztarda po obiedzie. Teraz lustracja służy wyłącznie do gier politycznych. Nie ma w tym chęci sprawiedliwej oceny tamtego okresu. Gdy teraz od czasu do czasu media informują, że jakiś Iks donosił kiedyś na Igreka, to natychmiast się to chóralnie potępia. Jednak nikt nie zauważa tego, że dzisiejsze czasy są w gruncie rzeczy oparte właśnie na donosie. Wszystkie wiadomości, które pokazują się w rozrywkowych portalach czy kolorowych pisemkach, to są przecież donosy na bliźnich. I jakoś nikogo to specjalnie nie pali w duszę, a ten problem jest dziś znacznie szerszy i o wiele bardziej przykry niż za Polski Ludowej. Niezmienna skłonność do powierzchowności – Szkoła polska próbowała jakoś sobie poradzić z doświadczeniem II wojny światowej. Po 1989 r. chyba nikt, poza nielicznymi wyjątkami, nie podjął podobnej próby. Szybko zaakceptowano tę filozofię donosu, o jakiej pan mówi, a kultura została wyparta przez popkulturę. Czy sztuka ominęła coś ważnego? – Wydaje mi się, że my wciąż nie mamy perspektywy, pewnego odejścia, spokojnego spojrzenia na to, co się stało. To wszystko jest za gorące. Ale to jest zarazem symboliczny znak, że nie powstał poważny film o tej cezurze, a także o współczesności, jaka wykluła się po przełomie ’89 roku. Myślę, że następne pokolenie będzie już umiało sobie z tym poradzić. – Tylko że to następne pokolenie poznaje teraz Europę, gdzie uczy się patrzenia w przyszłość, a nie ciągłego oglądania się za siebie. – Każde pokolenie w pewnym momencie zaczyna odczuwać potrzebę penetrowania własnych korzeni. I to pokolenie bliższe Europie też czeka taka refleksja. Być może wówczas powstaną takie dzieła sztuki, które chłodniej i przez to prawdziwiej pokażą przełom. W końcu, mimo że minęło prawie 20 lat, to było bardzo ważne wydarzenie w życiu narodu. Inna sprawa, czy umieliśmy z tego właściwie skorzystać. – Lepiej się panu grało w PRL-u, czy dziś? – Wtedy lepiej grało mi się tylko dlatego, że byłem młodszy. Miałem więcej pary do aktorstwa. Ale z punktu widzenia warsztatowego nie ma to znaczenia. Oprócz tego, że tuż po przełomie nastąpiła ekonomiczna zapaść teatru, to jednak dla mnie jako aktora nic się nie zmieniło. – Ale miało dla pana znaczenie, że pański mistrz, Tadeusz Łomnicki, należał do partii. Dlaczego? – Dla mnie był to problem w tym
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety