Literackie podróże współczesności

Literackie podróże współczesności

Pisarze udowadniają, że turystyka nie musi polegać na tym, że wszyscy tak samo oglądamy to samo, doznajemy standardowych emocji Szalejący w świecie kryzys bez wątpienia będzie miał wpływ na plany wakacyjne wielu z nas, ale, zdaje się, totalna klapa przemysłowi turystycznemu, hotelarskiemu czy liniom lotniczym nie grozi. Będziemy wyjeżdżać, jeśli nie na Karaiby, to nad Morze Śródziemne, jeśli nie nad Morze Śródziemne, to choć nad Bałtyk. Dlaczego? Bo mocno zuniformizowane wzorce podróżniczych zachowań są, jak głoszą koryfeusze współczesnej socjologii, w świecie globalnej konsumpcji pożądane, a turysta, jak w średniowieczu święty, stanowi swego rodzaju ideał i model do naśladowania. „Nie ťnależećŤ do miejsca, w którym się jest. Utrzymywać dystans duchowy wbrew fizycznej bliskości. Zachowywać się z rezerwą. Nie udzielać się. Być wolnym – płacić z góry za zwolnienie od wszystkich obowiązków innych niż kontraktowe”, tak kwintesencję doświadczenia turystycznego w jego masowym wymiarze opisuje Zygmunt Bauman. Ale turysta niejedno ma imię. Modeli bycia turystą, podróżnikiem jest bardzo wiele i indywidualiści, jednostki twórcze, ludzie wrażliwi, a do takiej grupy należą pisarze, podróżują po świecie na swój własny sposób; często podróż nie jest traktowana jako przyjemność, ale jako rodzaj moralnego i artystycznego obowiązku czy wręcz egzystencjalny wybór. Pisarskie doświadczenia udowadniają, że turystyka nie musi polegać na tym, że wszyscy tak samo oglądamy to samo, doznajemy standardowych emocji, robimy standardowe zdjęcia i koniecznie kosztujemy lokalnych dań spreparowanych dla turystycznych podniebień. Od turysty do tłumacza Ryszard Kapuściński – w pierwszym naszym skojarzeniu reporter, dziennikarz, a więc ktoś stojący „niżej” w hierarchii ludzi piszących niż pisarz. Jego podróżowanie podporządkowane jest dziennikarstwu, nie stanowi celu samego w sobie, ale utwory z lat ostatnich, szczególnie sumujące życiowe doświadczenia pisarza: „Imperium”, „Heban” czy „Podróże z Herodotem” odchodzą od reporterskiego spojrzenia. O specyfice tego bardziej pisarskiego i bardziej egzystencjalnego sposobu patrzenia pisze Beata Nowacka w niedawno wydanej biografii reportera. Szczególnie interesujący wydaje się „Heban” dokumentujący 40-letnią fascynację Afryką. Książkę otwiera sekwencja pierwszego spotkania z Czarnym Lądem. Biały stoi na schodach samolotu na lotnisku w Ghanie, zderza swoją „książkową” wiedzę o Afryce z jej pierwszym zmysłowym doświadczeniem – światłem, upałem, zapachem. Przyszły reporter podróżnik nie jest tu jeszcze nikim innym jak turystą, który próbuje usystematyzować i oswoić swoje wrażenia (zapach tropiku przywodzi na myśl zapach w sklepie kolonialnym p. Kanzmanna). Czytelnik wraz z autorem doświadcza stopniowego wniknięcia, wmieszania się w społeczeństwa afrykańskie. Kapuścińskiego nie możemy traktować jako tylko-reportera czy tylko-pisarza. Jest on, podkreśla Nowacka, tłumaczem. Przekłada z afrykańskiego na nasze. Tłumaczy nam, bladym i niezgrabnym Europejczykom, czym jest ołówek dla afrykańskiego dziecka, czym jest stojący samotnie baobab, co oznacza spotkanie ze słoniem, jak Afrykańczyk pojmuje czas i przestrzeń. Jego podróż, zbliżenie, zatopienie w afrykańskiej rzeczywistości mają także swój językowy wymiar: „Kiedy się pisze o Afryce – wyznaje w „Lapidarium II” – trzeba użyć takiego języka, w którym będzie można przekazać nastrój tropików. (…) Trzeba więc sięgać do starszych, narodowych pisarzy afrykańskich. Tradycyjna poezja afrykańska to rytm, prostota, powtórzenia. Z tych powtórzeń powstaje efekt muzyczny: muzyka w tradycyjnej Afryce to przede wszystkim bębny, mówiące bębny. Tylko niewielu pisarzy europejskich próbowało oddać atmosferę i klimat gęstej dżungli tropikalnej”. „Translacyjny” wątek twórczości Kapuścińskiego nie bardzo jest obecny w polskiej krytyce literackiej. Docenili go za to Anglosasi. „The Guardian” w 2001 r. dobitnie pisał, że gdyby trzeba było wysłać w kosmos współczesnego pisarza, który miałby nawiązać kontakt ze społecznością jakiejś odległej planety, której cywilizacja byłaby radykalnie inna od naszej, to bez wątpienia powinien nim być właśnie autor „Hebanu”. Wilk zakorzeniony Istniejące w języku rosyjskim słowo osołowiet’ (być osowiałym, smętnym) na archipelagu Wysp Sołowieckich (Morze Białe) przybrało nieco inne znaczenie: o człowieku, który zwariował na punkcie Sołowek, mówi się, że osołowieł. Komu to się przydarzyło? Otóż osołowieł Mariusz Wilk (ur. w 1955 r.). Józef Czapski, jeden z mistrzów autora „Wilczego notesu”, mawiał, że można pisać o kraju, w którym się było mniej niż sześć tygodni albo więcej niż dziesięć lat. Wilk wybiera to drugie rozwiązanie. Na przekór

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 31/2009

Kategorie: Kultura