Mikołaj dla Ebiego

Mikołaj dla Ebiego

Syn jest zbyt spokojny. Czasami aż prosi się, żeby nakrzyczał na kolegów

Z Włodzimierzem Smolarkiem rozmawia Roman Hurkowski

– Nie ma w polskim futbolu drugiej tak dobrej, tak utytułowanej pary ojciec i syn. A w skali europejskiej, światowej?
– No, był wielki Holender Johan Cruyff i jego syn Jordi. Byli Cesare i Paolo Maldini, zasłużeni dla reprezentacji Włoch.

– Jednak to nie były aż tak dobre duety. Jako ród Smolarków jesteście ewenementem na skalę światową!
– Miło słyszeć, ale w tej chwili liczy się przede wszystkim Ebi. Mamy z żoną Moniką ogromną satysfakcję.

– Kiedy Ebi na serio zaczął kopać piłkę?
– Już w wieku pięciu lat. Grałem w Eintrachcie Frankfurt, mieszkaliśmy pod Frankfurtem i obu synów, bo także o dwa lata starszego Mariusza, zaprowadziłem do klubu z naszej miejscowości. Kiedy wyjechałem do Holandii, by bronić barw Feyenoordu Rotterdam, Ebi podjął treningi w klubiku z miasteczka Ouderkerk, gdzie do dziś mamy rodzinny dom.

– To ten wczesny początek, obok talentu, był tak istotny dla dzisiejszej klasy syna?
– Równie istotny był okres, kiedy Ebi miał 16-17 lat. To bardzo delikatny moment w rozwoju zawodnika i należy bardzo uważać, by go wtedy nie przeciążyć. By rozwijał się, doskonalił technikę, zaczynał wchodzić w wielki futbol, ale… bez przesady. Więc Ebi wtedy w soboty regularnie grał w zespole juniorów, już Feyenoordu, a w niedziele był rezerwowym w rezerwowej drużynie seniorów. I tam mógł się uczyć od nawet 30-letnich rutyniarzy. To takie korzystne zetknięcie dwóch piłkarskich światów. Ale tam w seniorach grał jedynie na zasadzie wchodzenia na boisko z ławki. Najpierw na 10-15 minut, potem stopniowo na dłużej. Pilnowałem tych limitów, w porozumieniu z trenerem rezerw, no i talent nie został zmarnowany!

– Niebawem Euzebiusz Smolarek skończy 27 lat. W jakim stopniu może się jeszcze rozwinąć pod względem piłkarskim?
– Na tym etapie kariery rezerwy tkwią przede wszystkim w boiskowym cwaniactwie i w tym, by lepiej i bardziej samodzielnie potrafił wyciągać wnioski z popełnianych na boisku błędów. By nie musiał tych błędów wskazywać dopiero trener, a ewentualna poprawa nie następowała dopiero w kolejnych meczach. Po prostu chcę, żeby Ebi analizował każde nieudane zagranie i już nie powtarzał ich w tym samym meczu.

– Pod jakim względem na boisku Ebi jest lepszy od pana, a pod jakim gorszy?
– Na pewno nie ma u niego takiej jak u mnie dysproporcji pomiędzy kopaniem piłki lewą i prawą nogą. Ja miałem zdecydowanie lepszą lewą, on obie ma dobre. Byłem za to może bardziej wytrzymały od syna, no i na boisku gadałem, może nawet za dużo, ale to istotne, ponieważ dobrze działa na drużynę. Ebi jest zbyt spokojny. Czasami aż prosi się, żeby po prostu krzyknął coś do kolegów, a nawet… na nich nakrzyczał.

– Kiedy zadecydowało się, że będzie grał dla Polski, a nie dla Holandii?
– Właśnie wtedy, kiedy otrzymał powołanie do juniorskiej reprezentacji Holandii. Usiedliśmy przy rodzinnym okrągłym stole i zaczęliśmy dyskusję. W końcu Ebi dostał kilka dni na przemyślenie. Rozmawiał na ten temat także z kolegami z Feyenoordu, m.in. z Belgiem Thomasem Buffelem. Ten, mając podobny dylemat, postanowił grać dla Belgii, a nie dla obcej jednak dla siebie Holandii. Wtedy Ebi przyszedł do domu i oznajmił nam, że chce reprezentować barwy Polski. Bo urodził się w Polsce, bo wciąż nazwisko Smolarek wiele w Polsce znaczy, a jeśliby nawet zrobił w drużynie Holandii furorę, i tak pozostanie w jakiś sposób obcym. Ucieszyła mnie ta deklaracja, tym bardziej że starałem się na nią nie wpływać.

– Piękna kariera syna po pięknej karierze ojca. To chyba dla pana taki powrót do młodości?
– Fakt. Kiedy Ebi gra, przeżywam mecz, jakbym sam biegał po boisku, zastanawiam się, jak zachowałbym się w takiej czy innej sytuacji. Oglądanie syna stanowi dla mnie równie ogromną przyjemność, jak dla niego już samo uprawianie futbolu. Bo nie każdy piłkarz potrafi grać z uśmiechem na ustach. Ale mój Ebi tak, i Brazylijczyk Ronaldinho na pewno też.

– Holenderska szkoła futbolu. Klucz do ostatnich sukcesów reprezentacji Polski. Dzięki walorom holenderskiej szkoły dał pan synowi znakomite podstawy gry w piłkę. On sam uczył się jej głównie w Holandii, a teraz selekcjonerem jest u nas Leo Beenhakker – klasyczny wręcz wyznawca omawianej szkoły.
– I chwała prezesowi Michałowi Listkiewiczowi, że zaangażował właśnie Beenhakkera. Okazało się, że Listkiewicz to nie tylko dobry sędzia piłkarski, działacz międzynarodowego formatu, ale również znawca futbolu. Bo przy kadrze narodowej zatrudnił trenera z doskonałym warsztatem, wywodzącego się z jednej z najlepszych szkół na świecie.

– Na czym polega ten fenomen, czym ona góruje nad polską szkołą?
– Polskiej brakuje finansów, odpowiedniego sponsoringu, które to elementy przekładają się na liczbę boisk, na bazę, system, organizację i masowość szkolenia. Polakom brakuje też pewnych cech mentalnych. W Holandii, jeśli zawodnicy znajdują się w takim wieku, kiedy najwięcej mogą sobie przyswoić, stawia się na piękno i indywidualny rozwój, a nie na wynik za wszelką cenę, bo to na ów rozwój wpływa hamująco. I jednak polscy trenerzy generalnie ustępują holenderskim. A wie pan co?

– Słucham pilnie…
– Chętnie bym dołączył do sztabu Leo Beenhakkera. Jako pracujący z tymi młodszymi kandydatami do kadry. Tymi, którzy mają prawo marzyć o grze w mistrzostwach Europy, ale nie w roku 2008, lecz dopiero w 2012. Myślę, że wiem, jak to robić, dobrze znam się z Beenhakkerem.

– Nie byłby pan za blisko syna pod względem zawodowym? Konflikt interesów…
– Może i bliżej niż obecnie, ale o faworyzowaniu Ebiego nie byłoby mowy. Odbyłem wiele rozmów z Beenhakkerem, po tym jak objął polską kadrę, ale tematu swojego syna sam nigdy nie podejmowałem.

– Wielka polska reprezentacja z 1982 r., pod trenerskim dowództwem Antoniego Piechniczka trzecia na świecie. Z Włodzimierzem Smolarkiem na lewym skrzydle. Może z udziałem Smolarka juniora podczas finałów Euro 2008 narodzi się nam kolejna wielka drużyna? Jak by pan porównał te reprezentacje?
– Unikałbym takich porównań, bo futbol jednak przez te ćwierć wieku zmienił się w ogromnym stopniu. Inna jest konkurencja, inny rynek, inne warunki rozwoju, inaczej się do tego podchodzi. Znacznie bardziej analitycznie niż dawniej.

– Zgoda, ale bramkarzy to chyba akurat najłatwiej porównać. Więc: Józef Młynarczyk czy Artur Boruc?
– Bramkarz ma za zadanie, obojętnie w jaki sposób, byle zgodny z przepisami, nie dopuścić do tego, by piłka wpadła w ten magiczny prostokąt, wyznaczony przez słupki i poprzeczkę. I uważam, że Młynarczyk i Boruc w równie dobrym stopniu wywiązują się z tego.

– A Władysław Żmuda kontra Jacek Bąk w roli szefa obrony?
– Tu jednak zdecydowanie opowiadałbym się za Władkiem.

n A do kogo by pan porównał Ebiego, jeśli chodzi o zawodników drużyny, która tak pięknie spisała się na mundialu ’82? Coś czuję, że niekoniecznie do siebie…
– Chyba ma pan rację. Już znacznie prędzej do Zbyszka Bońka.

– A do którego dla odmiany z obecnych reprezentantów porównałby się „tamten” Włodzimierz Smolarek?
– Do Kuby Błaszczykowskiego. On jest młody, a już taki… jeździec z głową. Ja długo uchodziłem za jeźdźca bez głowy, na szczęście z czasem to się zmieniło.

– Jest wiele wspólnych stacji w karierach pana i syna. On co prawda nigdy nie ćwiczył w polskim klubie, ale także urodził się w Polsce. Obaj graliście w ligach holenderskiej i niemieckiej, łączy was również Hiszpania…
– Jak to? Przecież nie udało mi się trafić do ligi hiszpańskiej!

– Chwila, panie Włodku. Bo przecież właśnie w Hiszpanii odniósł pan swój największy sukces – trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1982 r.
– No tak, to może Ebi w przyszłym roku do rodzinnej kolekcji dołączy sukces z mistrzostw Europy?

– Oby! Był pan już u syna, po tym jak z Borussii Dortmund przeniósł się właśnie do hiszpańskiego Racingu Santander?
– Jeszcze nie. Nie pozwoliły mi na to obowiązki trenera młodzieżowych grup Feyenoordu. Za to żona była i pomogła Ebiemu się urządzać.

– Daleko teraz wam do niego, jak nigdy wcześniej…
– Ale już zaraz na trochę przyjedzie do nas na święta. Właśnie dopiero co skończyliśmy w domu przemeblowanie, by zrobić miejsce na ogromną choinkę i ładnie powitać Mikołaja. No i naszego Ebiego!

– To dobrze bawcie się przy świątecznym stole. Wszystkiego najlepszego również z okazji Nowego 2008 Roku, roku mistrzostw Europy. Dla całej waszej rodziny!
– Dziękuję, i jak najbardziej nawzajem!

_________________________

Razem mają 87 meczów i 26 goli (zgodnie: po 13) w reprezentacji. O ile Włodzimierz Smolarek swoimi celnymi strzałami zaczynał kompletowanie przez biało-czerwonych zdobyczy w dwóch cyklach eliminacji i finałów mistrzostw świata, o tyle jego syn, Euzebiusz, pięcioma golami wbitymi Kazachom i Belgom przypieczętował nasz pierwszy awans do finałów mistrzostw Europy.

 

Wydanie: 2007, 51-52/2007

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy