Powiązania biznesu i polityki sprawiły, że bezkarnie można było przelewać państwowe pieniądze do prywatnych kieszeni Nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się dokładnie policzyć, ile pieniędzy wyprowadzili z PZU byli szefowie tej firmy i ich wspólnicy. Padają ogromne sumy, przekraczające nawet 500 mln zł. Grzegorz Wieczerzak, który był prezesem PZU-Życie i członkiem zarządu, jest aresztowany do czerwca. Prokuratura ma nadzieję, że do tego czasu uda się rozpocząć jego proces. Jeśli nie – areszt trzeba będzie przedłużyć. Szacuje się, że tylko jeden szef PZU-Życie zdołał wytransferować za granicę ok. 12 mln zł. Dwaj przyjaciele z boiska Na razie nie przedstawiono żadnych zarzutów Władysławowi Jamrożemu, byłemu prezesowi całej spółki-matki PZU S.A. Obaj panowie, zresztą lekarze z zawodu, byli zaprzyjaźnieni i przez parę lat zgodnie grali razem. W tym tandemie Grzegorz Wieczerzak pełnił rolę „oficera inwestycyjnego” PZU, wymyślającego i realizującego kolejne posunięcia finansowe, jego partner zapewniał mu zaś warunki spokojnej pracy. Rola prezesa Wieczerzaka była bardziej newralgiczna, więc zrozumiałe, że przede wszystkim jego osobą zainteresował się wymiar sprawiedliwości. Dwaj prezesi odeszli z PZU pod koniec stycznia 2000 r., ale długo jeszcze wywierali nieformalny wpływ na losy spółki, zwłaszcza że w jej władzach przez cały czas zasiadali ich najbliżsi współpracownicy. Jeden z nich, Piotr Kowalczewski, urzędujący członek zarządu PZU S.A., został w ub. tygodniu przesłuchany w charakterze podejrzanego, a policja przeszukała jego gabinet w siedzibie PZU i zabezpieczyła dokumenty mogące świadczyć o powiązaniach z nielegalnymi transakcjami Grzegorza Wieczerzaka. Przesłuchany został także Jacek Berdyn, który po odejściu Wieczerzaka i Jamrożego przez kilka miesięcy pełnił obowiązki prezesa PZU S.A. Obu panom przedstawiono zarzuty „wyrządzenia spółce szkody wielkiej wartości”, za co można dostać do dziesięciu lat (nie zostali aresztowani, zastosowano kaucje w wysokości 120 i 150 tys. zł). Gdy zamykaliśmy ten numer „Przeglądu”, prokuratura czekała też na byłego członka zarządu, Jacka Mejznera, wracającego z wakacji w Egipcie. Portugalczyku jak nóż bezlitosny …śpiewano w słynnym przeboju Kabaretu Starszych Panów. Ale nie miało tak bezlitosnego charakteru przesłuchanie najważniejszego po prezesie Zdzisławie Montkiewiczu członka obecnych władz PZU S.A., wiceprezesa Antonia Martins da Costy, który jest w zarządzie spółki od czasów Wieczerzaka i Jamrożego. Da Costa reprezentuje grupę Eureko – BIG BG, mającą 30% udziałów PZU, formalnie holenderską, w której wszakże dominujące wpływy ma Bank Narodowy Portugalii. Portugalczyk został przesłuchany jako świadek, a nie podejrzany. Zapewne stało się tak z powodu sporu, jaki Eureko toczy z resortem skarbu, domagając się sprzedaży większościowego pakietu udziałów PZU. Przedstawienie zarzutów reprezentantowi Eureko zostałoby więc natychmiast wykorzystane na gruncie międzynarodowym przeciwko polskim władzom i przedstawione jako dowód sekowania tej grupy finansowej. Dziś wiadomo już wiele o operacjach finansowych dokonywanych przez przedstawicieli PZU. Spółka zlecała rozmaitym firmom usługi, zwłaszcza promocyjne i reklamowe, płacąc za nie znacznie powyżej cen rynkowych. Przepłacono także za akcje IV Narodowego Funduszu Inwestycyjnego, wyprowadzając w ten sposób do rąk prywatnych ponad 10 mln zł. Największe interesy robiono jednak za sprawą spółki PZU-Development, która po cenach kilkakrotnie zawyżonych nabywała nieruchomości w różnych miastach Polski: w Warszawie, Bydgoszczy, Katowicach, Łodzi, Nowym Sączu i Poznaniu. Podejrzani podpisywali umowę przedwstępną z właścicielem działki i płacili część należności, którą sprzedawca natychmiast przekazywał firmie poleconej przez członków władz PZU. Dopiero wtedy zawierano ostateczny kontrakt, a sprzedawca nieruchomości dostawał resztę pieniędzy. Na końcu łańcuszka Cały ten mechanizm był bardzo sprytny, bo chronił przedstawicieli PZU przed zarzutem świadomego przelewania państwowych pieniędzy na prywatne konta. Transferów gotówki dokonywali przecież sprzedawcy nieruchomości, i to też nie bezpośrednio do kieszeni podejrzanych, ale na konta kolejnych firm tworzących łańcuszek, którego dopiero ostatnie ogniwo tkwiło w ich kieszeni. W tej chwili prokuratura pracuje nad ustaleniem tych powiązań. Właśnie dlatego podejrzanym nie przedstawiono zarzutu „wyłudzenia mienia znacznej wartości” i mogą się bronić tym, że po prostu popełnili błąd finansowy, kupując nieruchomości zbyt drogo. – Nie chcemy stawiać zarzutów bezpodstawnie, musimy mieć punkt zaczepienia, więc postawiliśmy zarzut
Tagi:
Andrzej Dryszel









