Przez długi czas starano się zatuszować masakrę w wietnamskiej wiosce Mỹ Lai 16 marca mija 50 lat od masakry w Mỹ Lai. Wydarzenia, które rozegrały się w małej wiosce w środkowym Wietnamie, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Tak naprawdę osoby odpowiedzialne za tę zbrodnię nie zostały ukarane. „Nie ma dnia, w którym nie czułbym wyrzutów sumienia za to, co się stało. Jest mi bardzo przykro…” – tak w 2009 r. William Calley opowiadał o jednej z najbrutalniejszych zbrodni wojennych w historii, dokonanej przez pluton pod jego dowództwem 16 marca 1968 r. Amerykanie bestialsko zamordowali 504 osoby, w tym starców, kobiety i dzieci. Zemsta na Wietkongu Mỹ Lai znajdowało się w południowowietnamskim dystrykcie Sơn Mỹ, na obszarze gęsto zaminowanym przez Wietkong. Wielu Amerykanów służących w kompanii Charlie, jednostce 11. brygady piechoty, zginęło lub zostało okaleczonych przez miny komunistycznej partyzantki. Żołnierze nie mogli o tym zapomnieć, frustracja i chęć zemsty przepełniała ich za każdym razem, kiedy operowali na terenie dystryktu Sơn Mỹ. Rankiem 16 marca 1968 r. oddział pod dowództwem por. Williama Calleya wkroczył do wioski Mỹ Lai z nadzieją, że natrafi na nieuchwytny 48. batalion Wietkongu. Według doniesień wszyscy cywile mieli już dawno opuścić wioskę, a pozostali w niej wyłącznie żołnierze Wietkongu i ich sympatycy. Rozkazy były jasne i wyraźne: znaleźć i zniszczyć przeciwnika. Ani sam Calley, ani nikt z kompanii Charlie nie zauważył, że trzy-, czteroletnie dzieci albo 80-letni starcy ani nie są żołnierzami Wietkongu, ani nie popierają partyzantów. Mimo że oddział nie napotkał żadnego oporu, Calley rozkazał swoim ludziom otworzyć ogień do cywilów. „To była istna rzeź. Starsze osoby dźgano bagnetami po całym ciele. Kobiety i dzieci były zabijane strzałami w tył głowy. Stałem jak sparaliżowany i nie mogłem nic zrobić. Bałem się, że sam zginę, jeżeli się przeciwstawię”, relacjonował sytuację w wiosce jeden z żołnierzy kompanii Charlie podczas procesu Calleya. Żołnierze wpadli w rodzaj szału zabijania, wyli i śmiali się do siebie. Krzyki gwałconych młodych Wietnamek przerywały jęki i przekleństwa Amerykanów. Wieśniacy, którzy zamknęli się w swoich chatach, byli w nich mordowani całymi rodzinami. Amerykanie kopniakami rozwalali drzwi, wpadali do środka i otwierali ogień z broni maszynowej. Krzyczeli: „Wietnamskie świnie, zdychajcie!”. Wietnamczycy, którzy próbowali klękać i kłaniać się, byli bici do nieprzytomności pięściami albo od razu ginęli od ciosów bagnetami. Osoby podnoszące ręce w geście poddania się zabijano strzałami w głowę i klatkę piersiową. Żołnierze pastwili się nad ofiarami, wycinając bagnetem na ich piersiach napis „Kompania C”. Żaden cywil nie był żołnierzem Wietkongu, żaden nie był nawet uzbrojony. Wieśniacy nie próbowali atakować napastników. Ranny został jeden żołnierz kompanii Charlie, który… sam postrzelił się w stopę, czyszcząc broń. List strzelca pokładowego Masakrę, jakiej dopuścili się żołnierze Calleya, przerwał dopiero przylot helikoptera amerykańskiej armii, który wylądował pomiędzy oszalałymi żołnierzami a wietnamskimi cywilami. Pilot Hugh Thompson rozkazał swoim ludziom strzelać do każdego amerykańskiego żołnierza, który będzie groził Wietnamczykom. Przez radio wezwał wsparcie. Na miejscu pojawiły się dwa dodatkowe helikoptery, które zabrały w bezpieczne miejsce 12 cywilów – jedyne osoby, które ocalały z rzezi. Biorący udział w masakrze robili wszystko, aby ich czyn nie został w pełni odkryty. W największym stopniu dotyczyło to liczby zamordowanych. Oficjalne dane armii amerykańskiej mówiły o 347 zabitych. Na pomniku ofiar zbrodni w Mỹ Lai widnieją nazwiska 504 osób. To właściwa liczba ofiar, które zginęły z rąk Amerykanów. Chociaż cała masakra została uwieczniona na taśmie filmowej przez fotografa amerykańskiej armii towarzyszącego kompanii Charlie, nikt nie śpieszył się z ukaraniem odpowiedzialnych za zbrodnię. Nie doszłoby nawet do śledztwa, gdyby nie Ron Ridenhour, służący w Wietnamie strzelec pokładowy w helikopterach wojskowych, który o masakrze usłyszał od przyjaciół w armii. To on napisał list do ówczesnego prezydenta Richarda Nixona. Kopie dostarczył do Pentagonu i Departamentu Stanu, jak również szefowi sztabu wojsk lądowych oraz 30 kongresmenom. W liście pisał o bestialstwie i chorych instynktach. Informacje na ten temat uzyskał od żołnierzy, którzy byli w wiosce podczas masakry i biernie przyglądali się kolegom zwyrodnialcom.









