My z Harvardu

My z Harvardu

Jest ich w Polsce około stu. Ukończyli uczelnię, która zrobiła im w świecie nazwisko Do gabinetów, w których pracują, wchodzimy pod czujnym okiem recepcjonisty i kamery elektronicznej. Nie skręcimy pomyłkowo w niewłaściwe drzwi, bo obok nas stoi uprzejmy, ale zdecydowany przewodnik. Wszystko potoczy się zgodnie z ustaleniami. Powinniśmy wiedzieć, że nasi rozmówcy znaleźli dla nas czas między jednym a drugim odlotem do którejś z metropolii świata. Nie ma więc mowy o spóźnieniu się na spotkanie – oni by sobie na to nigdy nie pozwolili. Nasza wiedza o nich jest nader skromna. Wiemy, że droga do zajmowanego dziś gabinetu wiodła przez Harvard. Ale najpierw musiało zdarzyć się coś, co pchnęło ich na ten szlak. Po maturze, tuż po studiach Paweł Dobrowolski był w IV klasie liceum – to rok 1989 – gdy usłyszał na mieście o spotkaniu w regionie „Solidarności” ze słynnym wówczas guru amerykańskich ekonomistów, prof. Harvardu Jeffreyem Sachsem. Jak zwykle spóźniony, zajął miejsce w pierwszym rzędzie, zarezerwowanym dla oficjeli. Po wykładzie, gdy jeszcze trwała nabożna cisza, maturzysta Dobrowolski pierwszy wyskoczył z pytaniem: – Bardzo pięknie, ale ile pan zarabia na tym doradzaniu Polsce i kto za to płaci? Większość na sali nie rozumiała po angielsku, skandal wybuchł, gdy tłumacz powtórzył pytanie. Dobrowolski uparcie tkwił tam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2004, 22/2004

Kategorie: Sylwetki