Należał do feralnego „rocznika ’30”, naznaczonego szczególnym piętnem przez historię. O Januszu Roszce w dziesiątą rocznicę śmierci Janusz Roszko był barwną indywidualnością, namiętnym i zadziornym reportażystą (sześć wygranych procesów), autorem porywających książek historycznych, edytorem, który wzbogacił naszą literaturę o kilka odkrytych przez siebie książek, wreszcie jako jeden z nielicznych miał talent teoretycznego formułowania zasad i praw żurnalistyki. Należał do owego feralnego „rocznika ’30”, który naznaczony szczególnym piętnem przez historię, do końca nie mógł się wyzwolić ze związków z nią. Dwa fakty mocno wpłynęły na jego młodość, a także na sposób myślenia i stosunek do historii – udział i śmierć ojca w wojnie 1939 r. oraz wojna domowa z lat 1945-1955. Wystarczy wziąć do ręki tomy prozy jego rówieśników – Władysława Terleckiego, Ryszarda Kapuścińskiego, Bogdana Wojdowskiego, Jerzego Krzysztonia, Andrzeja Bursy czy Sławomira Mrożka – aby się przekonać, w jak różnorodny sposób w ich twórczości objawia się ów kompleks historii, jak namiętnie poszukiwali oni odpowiedzi na nurtujące ich od młodości pytania. Najaktywniejsze lata jego pracy dziennikarskiej przypadły w okresie limitowania prawdy. W 1968 r. przeżył najcięższą karę, jaka może spotkać człowieka pióra – skazanie na milczenie. Konflikt w redakcji „Dziennika Polskiego” w 1968 r., wywołany odmówieniem przez Janusza dziennikarskiej obsługi wiecu marcowego, skończył się usunięciem z redakcji i zakazem wykonywania zawodu dziennikarskiego. Dopiero w 1970 r. zrehabilitowały go stosowne komisje. Nie był to jego pierwszy ani ostatni zatarg z ówczesnymi i późniejszymi mocodawcami, głoszącymi, iż powinien myśleć „tak jak wszyscy”. A tego organicznie nie znosił: „Nigdy nie odpowiadała mi postawa na baczność. Ani wobec władzy, ani wobec naczelnych redaktorów, ani wobec profesorów archeologii”. Wbrew modnej dzisiaj metodzie zacierania śladów swojej działalności w tzw. minionych latach Janusz Roszko pisał otwarcie: „Byliśmy pokoleniem zbłąkanym. Nie wybraliśmy drogi, jaką wskazywali nam nasi rodzice. Poszliśmy na lewo. W wielu wypadkach byliśmy pokoleniem z walizką czy nawet z węzełkiem – nie mieliśmy nic, prócz nadziei i zapału do pracy. Jeżeli uwierzyliśmy w hasła głoszone na przełomie lat 40. i 50., to nie znaczy, że władza nas rozpieszczała, wręcz przeciwnie, zawsze była dla nas sroga. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które świadomie pamięta czasy II wojny światowej. Pamięć okupacji oraz pamięć błędów i wypaczeń wyposażyła nas w zupełnie inną skalę ocen współczesności. Brałem udział – piórem – w ambitnych zmaganiach mojego pokolenia, w odbudowie kraju, w ogromnych przemianach społecznych. Najpierw pisałem reportaże o wielkich budowach pełne entuzjazmu. Potem reportaże krytykujące ten okres. Słynne „wyjazdy w teren” umożliwiły nam, jakże, mimo wszystko, mało wiedzącym o życiu 20-latkom, poznawanie ówczesnej prowincji polskiej… Nie biegłem obok szeregu. Pisałem, wydawałem, zdobywałem nagrody. Trudziłem się nie na darmo. Szukałem w życiu i w historii naszego kraju takich bohaterów, którzy by nosili w sobie odpowiedzialność za losy państwa, więcej – byli ludźmi państwa, utożsamiali się z nim, odpowiadali za jego istnienie. (…) Potem miałem już dość entuzjazmu i krytyki. Chciało mi się odetchnąć od współczesności”. Kiedy się czyta po latach książki Janusza Roszki, uderza wciąż obecny w nich wątek patriotyczny. Taka była m.in. książka „Trzynaście portretów” (1975). Autor poświęcił ją ludziom, w których pracowitym życiu odbijają się dzieje naszego kraju od roku 1945 do dnia dzisiejszego. Są to opowieści o przystosowaniu własnego temperamentu, własnych ambicji do potrzeb zrujnowanego przez wojnę i okupację kraju; opowieści o przekształcaniu racji indywidualnych w racje patriotyczne. Kto dzisiaj – w czasach zadufanego egoizmu i prywaty – pamięta o tych pięknych ludziach? Prawie wszyscy wybitni Polacy odgrywający ważną rolę w powojennych dziejach naszej ojczyzny to ludzie, których określa się jako „trudnych”. Ich zachowanie nie mieściło się w gotowych schematach postępowania. Najczęściej nic ich nie obchodziło, jak myślą „wszyscy”. I może dlatego przeszli do historii? Każdy z bohaterów tej książki musiał na własne ryzyko podjąć decyzję, co w danym momencie jest ważniejsze – własne poglądy nie zawsze zgodne z porządkami wprowadzanymi przez nową władzę, osobista kariera, własne perspektywy finansowe czy dobro Polski? Takie dylematy musiał rozstrzygnąć również
Tagi:
Stanisław Stanuch