O Barbarze, co do Izraela chciała

O Barbarze, co do Izraela chciała

No to trach! Jedna z najbardziej kuriozalnych kandydatur na stanowisko ambasadora RP została publicznie wyśmiana. Chodzi o Barbarę Stanisławczyk-Żyłę, którą MSZ zgłosiło na… ambasadora w Izraelu. Sejmowa komisja wysłuchała jej prezentacji i odpowiedzi na pytania, potem posłowie opozycji głośno powiedzieli, co o kwalifikacjach kandydatki sądzą (posłowie PiS siedzieli w milczeniu, co w gruncie rzeczy dobrze o nich świadczy), a na końcu w głosowaniu zaopiniowano jej kandydaturę negatywnie. To bardzo rzadki przypadek, w tej kadencji zdarzył się po raz pierwszy. Żeby była jasność – głosowanie w sejmowej komisji niczego nie przesądza, bo to prezydent, premier i szef MSZ decydują, kto zostanie ambasadorem, a kto nie. Ale trudno przypuszczać, by po tak spektakularnej kompromitacji zdecydowali się na wysłanie Stanisławczyk-Żyły do Izraela. Byłby to gest niezrozumiały w Polsce i obraźliwy wobec kraju przyjmującego. Ktoś zapyta: ale o co chodzi? Dlaczego kandydatka MSZ tak bardzo posłom (również PiS) się nie spodobała? Barbara Stanisławczyk-Żyła to była prezes Polskiego Radia. Już jej nominacja na tamto stanowisko była zaskoczeniem, bo nie znano jej szerzej jako specjalistki od radia. Jej CV było skromne – kierowała miesięcznikiem „Sukces” i przez parę miesięcy wydawnictwem „Przekrój”. Pisała reportaże dla „Kobiety i Życia”, „Twojego Stylu” i „Tygodnika Solidarność”. Jej książki to m.in.: „Ostatni krzyk. Od Katynia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2017, 52/2017

Kategorie: Kronika Dobrej Zmiany