O mały włos zostałbym reżyserem

O mały włos zostałbym reżyserem

Jestem dzikim feministą i żądam wolności dla kobiet Rozmowa z Zygmuntem Kałużyńskim – Chyba wszyscy w Polsce znają pana jako recenzenta filmowego, „od zawsze”. Czy jest pan krytykiem z wykształcenia? A jeśli nie, to kim? – Wykształcenia mam różne, ale nieskończone. Studiowałem prawo przez trzy lata, ale wybuchła wojna i musiałem przerwać. Jednocześnie byłem w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, na Wydziale Reżyserii prowadzonym przez Leona Schillera. Także te studia przerwała wojna. Po wojnie byłem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, też prowadzonej przez Leona Schillera, też na Wydziale Reżyserii – i też go nie skończyłem. Więcej oficjalnych studiów nie podjąłem, ale nieoficjalnie, na własną rękę, uczyłem się całe życie. – Wielu reżyserów uważa, że krytycy są niespełnionymi artystami. Czy to odnosi się do pana? – Ja o mały włos zostałbym reżyserem! Ustrzegł mnie przypadek. Otóż w przedwojennym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej był ze mną Jan Rybkowski, reżyser. Zaprosił mnie kiedyś, żebym zobaczył, jak się robi film. I zobaczyłem: że wstaje się przed siódmą rano, żeby przyjechać na plan na ósmą, czeka się dwie albo trzy godziny na ucharakteryzowanie aktorów, ustawienie światła, sprawdzenie mikrofonów itd. Potem się je obiad, o godzinie drugiej albo trzeciej wreszcie robi się zdjęcia, które trwają trzy do pięciu minut – bo tyle trwa jedna scena. Jak pomyślałem, że mam tracić życie w ten sposób, to stwierdziłem, że zanudzę się na śmierć. Żeby być reżyserem, trzeba mieć naprawdę dziką zawziętość i ambicję, no i inne cechy charakteru, np. talent do wydawania poleceń, do rozkazywania. – U Schillera uczył się pan zapewne na reżysera teatralnego, nie filmowego? – Tak. W czasie studiów przygotowywałem inscenizacje, w których grali koledzy aktorzy. Ja sam wystawiałem „Pana Benneta”, jednoaktówkę Fredry. – Zatem chciał pan, początkowo, być reżyserem teatralnym? – Raczej chciałem się dowiedzieć, jaki jest teatr od strony warsztatowej. Teatr zawsze mnie interesował. Potem to zainteresowanie przeszło w stronę kina. A ponieważ zawód reżysera okazał się strasznie nudny, postanowiłem raczej pisać o filmach. I tak już zostało. – Czy lubi pan pisać? Lekko to panu przychodzi? – Ależ skąd, nie cierpię! Piszę z wielkim trudem, tak jak bym tłukł kamienie na szosie. – Oj, chyba pan kokietuje. Mam wrażenie, że pisze pan z łatwością, niemal od niechcenia, że często ma pan z pisania niezłą zabawę! – Po co miałbym blagować? Jestem już na to za stary… Piszę jedno zdanie, wyglądam przez okno. Siadam, piszę drugie. Widzę, że pierwsze mi się nie podoba, zaczynam od początku. Co trochę napiszę, to przerywam, idę napić się herbaty albo posłuchać radia, znów usiłuję coś napisać – i tak w kółko. A ile kreślę, ile poprawiam! Każde słowo trzeba przemyśleć i ustalić. Mam jakąś potrzebę perfekcyjności i nigdy nie jestem zadowolony. Dla mnie pisanie to mordęga, czy pani to rozumie? – Niestety, aż za dobrze. – To oboje zazdrościmy grafomanom, bo piszą bez trudu. Mam kolegów, którzy siadają i tłuką tekst na poczekaniu, raz-dwa. Jeden z nich jednocześnie rozmawia przez telefon i pisze na maszynie, a często jeszcze ze mną gawędzi. – Jestem maniakiem melomanem – Wiadomo, że jest pan nie tylko kinomanem, ale również melomanem. – Jestem maniakiem melomanem, nie mógłbym żyć bez muzyki! Słucham wszystkiego, ale najchętniej klasyki i jazzu. – Ulubieni kompozytorzy? – Odpowiedź będzie banalna – ci, którzy mają najwięcej treści, przede wszystkim Bach, Mozart, Beethoven, Debussy, Strawiński, Prokofiew, Bartok i inni. Ale z przyjemnością słucham też muzyki operowej, rzeczy repertuarowych, które nie mają ambicji twórczej, np. Pucciniego, Rossiniego itd. – Uczył się pan kiedyś muzyki? – Ależ ja jestem pianista amator klezmer! A w swoim czasie akompaniowałem Bogdanowi Paprockiemu, tenorowi z opery warszawskiej, z którym chodziłem do jednej szkoły w Lublinie. Na fortepianie nauczyłem się grać już jako dorosły człowiek, student PIST. W moich czasach reżyser był obowiązany przejść różne dyscypliny artystyczne, każdy musiał opanować jakiś instrument; np. Axer uczył się na klarnecie, bo mu się wydawało, że to będzie najłatwiej i najszybciej. – Interesuje się pan wieloma dziedzinami sztuki. Czy którąś z nich przedkłada pan nad inne? – Uważam, że muzyka to absolutnie twórczość

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska