Żeby uchronić dzieci przed zgorszeniem, zabraniał im chodzić do szkoły, kontaktować się z rówieśnikami i oglądać telewizję. Nie mogły jeść mięsa ani mleka Nie posyłał synów do szkoły, bo uważał, że nabawią się tam stresów. Chłopcy mogą być pobici przez kolegów, poza tym w szkole panuje straszny hałas, a nauczycielki, co jest według niego niedopuszczalne, chodzą w spodniach i mają krótkie włosy. Wszyscy w okolicy znali dziwactwa mężczyzny oraz sposób, w jaki wychowuje dzieci. Nikt jednak nie widział w tym nic złego, ani pracownicy ośrodka pomocy społecznej, ani nauczyciele ze szkoły. Taka sytuacja trwała kilka lat. Afera rozpętała się wtedy, gdy chłopcy trafili do szpitala z zapaleniem płuc. Ordynator oddziału dziecięcego radomskiego szpitala powiadomiła Ośrodek Interwencji Kryzysowej o dziwnym zachowaniu ojca chłopców. Owszem, odwiedzał dzieci, ale zabraniał im jeść szpitalne posiłki, szczególnie przetwory mięsne i mleczne. Sam przywoził z domu słoiki z potrawami roślinnymi. Nie pozwalał także chodzić dzieciom na wspólną salę telewizyjną. Nie chciał, by miały kontakt z dużą grupą. Surowe zasady – Im więcej dowiadywałem się o tej rodzinie, tym bardziej byłem zdumiony, że do tej pory nikt nie zajął się tą sprawą – mówi Włodzimierz Wolski, dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu. – Przecież można było skierować sprawę do sądu rodzinnego i nieletnich. Nie po to, by kogoś karać, ale podjąć jakieś działania wychowawcze. Wszyscy jednak ojcu rodziny szli na rękę, żeby mieć spokój, bo uchodził za trudnego człowieka. A on umacniał się w przekonaniu, że ma rację. Teraz ja wystąpiłem do sądu o ustanowienie nadzoru kuratora nad rodziną i ograniczenie ojcu władzy rodzicielskiej. Dyrektor, zbierając informacje o rodzinie, dowiedział się, że ojciec w wychowaniu synów kierował się surowymi zasadami. Musieli przestrzegać diety, którą on uważał za zdrową, nie mieli w domu telewizora, nie mogli kontaktować się ani bawić z rówieśnikami. Żyli pod kloszem, nie mając prawie kontaktu ze światem zewnętrznym. Ojciec wstąpił do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Reguły tej wiary połączył z katolickimi, dorobił jeszcze ideologię i tak stworzył własną religię, według której zaczął wychowywać synów. – Od pastora zboru adwentystów dowiedziałem się, że mężczyzna został wykluczony z ich społeczności już przed kilku laty i że u nich nie ma tak drastycznych zasad, jakie on stosował – wyjaśnia dyrektor. Ojciec wystąpił o nauczanie synów poza szkołą i otrzymał na to zgodę. Z tego, co dowiedział się dyrektor ośrodka, wynika, że nauka w domu polegała głównie na czytaniu dzieciom Biblii, opowiadaniu i modlitwie. – Czy człowiek bez wyższego wykształcenia może dobrze przygotować dziecko z wiadomości, które nauczyciele przekazują w klasie czwartej? – dyrektor ośrodka jest pełen wątpliwości. – Uważam, że zgoda dyrekcji szkoły na nauczanie poza placówką nie była przemyślana. W takich sytuacjach bierze się pod uwagę przede wszystkim dobro dzieci. Całe szczęście, że matka okazała się bardzo rozsądną osobą i zdecydowała, by synowie zaczęli uczęszczać do szkoły. Po co się mieszać w prywatne życie? Pracownicy ośrodka pomocy społecznej, pod którego opieką znajdowała się rodzina, nie mają sobie nic do zarzucenia. – Pracownik socjalny odwiedzał ich co dwa, trzy miesiące – wyjaśnia dyrektor Małgorzata Zawadzka. – Przeprowadzany był wywiad środowiskowy. Nie zauważyliśmy, by działo się coś złego. Oczywiście żyją swoim życiem, swoją wiarą, ale przecież mają do tego prawo. Nie było tam żadnej przemocy czy znęcania się nad rodziną, dom zawsze był zadbany, dzieci miłe, spokojne, nie wyglądały na zagłodzone. Nieraz przy nas matka wyjmowała z pieca bułki. Wyglądały bardzo apetycznie. Jak smakowały, nie wiemy, bo nikt z nas nie próbował. Pracownicy wyjaśniają, że wiele razy namawiali matkę, by posłała dzieci do szkoły. Ona jednak chciała, żeby to, co u nich się dzieje, nie wychodziło na zewnątrz. Twierdziła, że jeszcze daje sobie radę i nad wszystkim panuje. Nie było więc wyraźnego powodu, by ingerować w życie prywatne rodziny. – To osoba inteligentna, rozważna i skoro tak mówiła, to widocznie tak źle jeszcze u nich nie było – tłumaczą. Dyrekcja szkoły uważa, że nie miała podstaw, by nie wydać zgody na nauczanie poza placówką. Ojciec złożył podanie, uzasadniał je tym, że należy do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego i w tej wierze chce wychowywać synów. Powoływał się też na konstytucję, w której jest mowa,
Tagi:
Andrzej Arczewski