Opole – festiwal widmo

Opole – festiwal widmo

PHOTO: LESLAW SAGAN/EAST NEWS XIX Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu Opole, czerwiec 1981 N/Z: Izabela Trojanowska - polska aktorka i piosenkarka. XIX National Festival of Polish Song in Opole Opole, POLAND - 06/1981 Pictured: Izabela Trojanowska - polish actor and singer. INTERNET +100%

Piosenkarze na chwilę wstają z kolan Nad tym już nikt nie panuje. Opole – tak, ale w Opolu Lubelskim. A może w Szczecinie albo w Kielcach? Lub w formie kroczącej – co roku w innym mieście? Z telewizją czy bez? I dalej: krążą po tej telewizji czarne listy czy nie? Kayah odmawia występu „na znak jedności z tymi, którzy na cenzurowanym byli i nadal pozostali”. Katarzyna Nosowska uderza w tony patetyczne: „W tej cichej i samotnej sekundzie przed snem stajemy sami przed sobą, nadzy i prawdziwi, a wszelkie konteksty, w jakich występujemy w relacji ze światem, przestają mieć znaczenie. To wtedy dociera do nas, że bycie człowiekiem jest darem i zobowiązuje”. Maryla Rodowicz próbuje negocjacji z władzą (ma w tym ogromne doświadczenie), tłumaczy: „Politycy odchodzą, muzyka zostaje”. Ale w tym sezonie taka perswazja nie działa. Ostatecznie piosenkarka się wycofuje. Sypie się lawina rezygnacji. Młody Stuhr ironizuje: „Nigdy w życiu tak nie żałowałem, że nie zostałem zaproszony do Opola! Mógłbym teraz tak pięknie zrezygnować!”. Internet: „Festiwal w Opolu nieczynny. Najbliższy czynny festiwal w Opolu znajduje się we Wrocławiu”. No dobrze, artyści się krygują. Ale to nie tłumaczy, dlaczego rezygnują, gdy ich występ może zobaczyć co najmniej tylu telewidzów, ilu było w zeszłym roku, czyli 14 mln? Tego nie odpuszcza się tak łatwo. Pokazanie gęby tylu milionom przekłada się na popularność, koncerty, gaże itd. Artyści estradowi żyją zaś z tego, że podobają się Suwerenowi. Czyli milionom, które twardo obstają przy tym, że to prezydent Andrzej Duda jest człowiekiem najwyższego zaufania. A jeśli Suweren orzeknie, że piosenkarze się zbiesili, że mają się za coś lepszego, obrażają Suwerena i go lekceważą? Kto obroni artystów przed wypadnięciem z rynku i plajtą? Kto ich zaprosi z występami? Inteligencka budżetówka? To, co zostało z KOD? A jednak piosenkarze się stawiają. Samobój? Może tak, może nie. Bo artyści i tak czują się zapędzeni do narożnika. Władza tego typu ludzi nie lubi, ona w ich towarzystwie po prostu źle się czuje. Podobnie jak źle się czuje w towarzystwie innych „inteligenckich” branż: prawników, naukowców, nauczycieli, dziennikarzy, muzealników, aktorów. Na razie media powiązane z rządem traktują piosenkarzy lekceważąco – ot, pajace. Ale za chwilę przeczytają oni o sobie, że są – powiedzmy – „kastą celebrytów”. I że czas zrobić z nimi porządek. Muzycy widzą więc, że tak czy siak z tą władzą – oraz Suwerenem – za wiele już nie ugrają. No i rezygnują. Skandal całkiem na miejscu A Opole? Afera z odwołaniem festiwalu jest o tyle na miejscu, że ta impreza od początku była lusterkiem, w którym przeglądało się nasze życie publiczne. Przypominam, że w „dobie stanu wojennego” nie organizowano Opola i to było jak najbardziej w porządku. Jeśli teraz nie będzie festiwalu, to może też wszystko biegnie, jak powinno? Że skandal? Też nic nowego. Skandale i awantury zdarzały się tu od początku, choć najczęściej nie były to tragedie rozdzierające. W trakcie pierwszego Opola piosenkarze dostawali forsę w łapę zaraz po odśpiewaniu piosenki. Rok później usłyszeli tylko komunikat, że „kasa wypłaci”. Kasa jednak nie płaciła. Po trzech dniach przestało im się to podobać (imprezowanie kosztuje) do tego stopnia, że odmówili występów. Trzeba ich było po kolei zwozić na estradę z hoteli i barów. Kasa otwarła okienko dopiero czwartego dnia. I te urocze drobiazgi. Kiedy w 1967 r. Młynarski już miał wyjść na estradę z piosenką o „pannie Krysi z turnusu trzeciego”, osa użądliła go w policzek. „I był taki wyścig: czy ja prędzej spuchnę, czy zaśpiewam piosenkę!”, wspominał. Zaśpiewał, ale bisować nie był w stanie. Rok później Maryla wyszła na estradę boso. A sparaliżowanego tremą debiutanta Grechutę inspicjent wypchnął na scenę siłą. Kiedy Maryla miała zaśpiewać „Jadą wozy kolorowe” (‘70) z podkładem orkiestry, okazało się, że ktoś zwinął nuty. Wystąpiła z samą gitarą. Pech jej zresztą nie odstępował. Kiedy miała zaśpiewać „Hej, żeglujże żeglarzu” w konkursie premier (‘80), do jury poszedł donos, że piosenkę nadało już radio, więc Maryla nie była punktowana. W 1974 r. rozpoczęcie koncertów sporo się opóźniło, ale nikt nie miał pretensji, bo telewizja pokazywała, jak „Orły Górskiego” wygrały ze Szwedami 1:0. Do podobnego opóźnienia nieomal doszło w roku 1986, bo jakiś maniak aż 17 razy zawiadamiał telefonicznie, że podłożył bombę w amfiteatrze.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 22/2017

Kategorie: Kultura