PiS-owski desant kadrowy

PiS-owski desant kadrowy

W firmach państwowych jest już miejsce tylko dla ludzi związanych z PiS i braćmi Kazimierz Marcinkiewicz, gdy został premierem, obiecał, że „nie będzie żadnych synekur”. W ostatnich siedmiu miesiącach zmieniono zarządy w połowie firm z udziałem skarbu państwa. W 1997 r., gdy powstała koalicja AWS-UW, Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisano autorstwo hasła „TKM” („Teraz, k… my” – przyp. autora). W 2005 r. Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów pod sztandarami odnowy moralnej i budowy IV Rzeczypospolitej. A tego zadania nie wolno było zostawić w rękach osobników związanych ze „stolikiem do brydża” – polityków, ludzi biznesu, aktualnych i byłych funkcjonariuszy służb specjalnych i pospolitych przestępców. Jednak jesienią ub.r. prezes Kaczyński nie szukał kandydatów do obsadzenia rad nadzorczych i zarządów dużych spółek z udziałem skarbu państwa. PiS zainteresowany resortami siłowymi liczył, że w ramach koalicji zajmą się tym działacze Platformy. Liderzy partii byli zaskoczeni, gdy obowiązek ów spadł na mniejszościowy gabinet Kazimierza Marcinkiewicza. Okazało się, że zaplecze kadrowe partii jest więcej niż skromne. Powołanie na ministra skarbu Andrzeja Mikosza, poznańskiego prawnika, którego premier znał z czasów AWS, wydawało się posunięciem rozsądnym. Tymczasem niemal natychmiast zrodziło wątpliwości liderów PiS. Nowy minister pozostawił na stanowisku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 24/2006

Kategorie: Kraj