U Grażyny Błęckiej-Kolskiej prawie wszystko wyrzuciłem, zostawiłem jedno wstrząsające zdanie na koniec. I zadziałało Łukasz Maciejewski – krytyk filmowy i teatralny, autor cyklu książek „Aktorki. Spotkania”, „Aktorki. Portrety” i „Aktorki. Odkrycia” Na czym polega fenomen „Aktorek”? To zainteresowanie czytelników spotkaniami z aktorkami za pośrednictwem twojego pisania? – Odpowiedź jest bardzo łatwa i trudna jednocześnie. Łatwa wynika z tego, że ludzie chcą czytać o swoich ulubieńcach i o postaciach znanych. Aczkolwiek w przypadku tych trzech książek nie wszystkie bohaterki są rozpoznane do końca. To nie są postacie, które by chętnie i często opowiadały o sobie. O swojej pracy tak, ale o życiu mniej, zwłaszcza bohaterki pierwszego tomu. Ta trudniejsza część odpowiedzi bierze się raczej z niespodzianki. Naprawdę nie podejrzewałem – a myślę, że wydawca pierwszego tomu również nie – że książka, która przecież nie jest komercyjna, tylko została napisana bardzo serio, spotka się z takim przyjęciem. Czasami mam wrażenie, że to może być nudne dla czytającego. Bardzo dokładnie analizuję role teatralne i ciekawe, że w przeciwieństwie do wielu książek, z założenia popularnych, które miały nawet w tytułach wpisane „skandalistki”, „symbole seksu”, właśnie ta moja odniosła taki sukces komercyjny. Dowodem tego są liczne spotkania autorskie w najodleglejszych zakątkach kraju. – Myślę, że wielu autorów tego akurat może mi pozazdrościć, bo ja moim bohaterkom mówię: „Rezerwujcie sobie najbliższe pięć lat”. Nawet więcej, bo przecież ciągle jeżdżę ze spotkaniami autorskimi w ramach pierwszego tomu. Niedawno promowałem książkę z Ewą Wiśniewską. A już pierwszej części nie można kupić, podobno będzie wznowiona. Jakiś czas temu na Uniwersytecie Warszawskim odbył się panel poświęcony bohaterkom trzech tomów. Tych spotkań jest co niemiara i niemal co kilka dni otrzymuję propozycję kolejnego spotkania z czytelnikami. Czy same bohaterki były zaskoczone takim odbiorem i traktowaniem waszych opowieści jako pretekstu do spotkań, bo przecież chętnie biorą w nich udział? – Rzeczywiście bardzo ważna jest dla mnie ta otwartość i sympatia bohaterek „Aktorek”. Nasładzam się tym i opatulam. Niezapomniany był wieczór premierowy w kinie Atlantic, bo same dziewczyny opowiadały, że takiego zlotu czarownic, największych gwiazd polskiego kina i teatru, nie pamiętają. W jednym miejscu były wtedy: Jowita Budnik, Renata Dancewicz, Katarzyna Gniewkowska, Dorota Kolak, Małgorzata Kożuchowska, Agata Kulesza, Joanna Kulig, Iza Kuna, Gabriela Muskała, Marta Nieradkiewicz, Maja Ostaszewska, Joanna Trzepiecińska i Małgorzata Zajączkowska, reprezentantka poprzedniego tomu. Zobaczyć siebie w gronie takich nazwisk – coś niezwykłego. Niektórym nie podoba się, że to książki afirmacyjne, ale ja nie mam z tym problemu. Piszę dobrze albo wcale. Wybieram bohaterki, które szanuję, których dokonania cenię. Ta pozycja nie ma być roztrząsaniem krytycznym czy strącaniem z piedestału, nie o to mi chodziło. Grono aktorek, które udaje ci się czasami zgromadzić jednego wieczoru, jest zacne, ale ujmuje też wasz wysiłek, by dojechać gdzieś na kraniec Polski na jeden wieczór. – Pewnie też dlatego panie chcą mi towarzyszyć, bo te spotkania są z natury bardzo miłe, to jest dobra energia. Czasy mamy trudne, złej energii jest bardzo dużo, a ta książka wywołała takie sytuacje i sprawiła, że tak zapracowane nazwiska jak Agata Kulesza, Joanna Trzepiecińska czy Joanna Kulig są bardzo zadowolone. Na spotkaniu na Uniwersytecie Warszawskim Marta Lipińska, bohaterka pierwszego tomu „Spotkania”, mówiła, że żyjemy z dnia na dzień, ciągle coś się dzieje, człowiek nie ma czasu na autorefleksję, a tu po przeczytaniu rozdziału o sobie pomyślała, jakie miała ciekawe życie, a nie wiedziała o tym. Mówiła: „Uzmysłowiłam sobie, że moje życie było o wiele ciekawsze i spotkałam cudownych, wspaniałych ludzi, i gdyby nie ta książka, toby odeszło to ode mnie mimochodem, a tak poczułam się szczęśliwa i wyróżniona, że to naprawdę ja”. Przypomina mi to słowa Zofii Kucówny z pierwszej książki – o tym, że jesteś pierwszym, który wysłuchał aktorek i zajął się właśnie nimi, nie reżyserami, nie aktorami. Czy wszystkie rozmowy weszły do książek? – Przy pracy nad ostatnim tomem spotkałem się z bardzo przeze mnie szanowaną aktorką o świetnej reputacji zawodowej, bardzo lubianą, której nie znałem dobrze – bo z większością znałem się bardzo dobrze. Byłem zdumiony i zaskoczony, bo rozmowa odbiegała od powszechnie utrwalonego portretu tej aktorki, w złym tego słowa znaczeniu. Z tego materiału wyłaniał się








