Płacz Buszmenie

Płacz Buszmenie

Władze Botswany wypędzają Buszmenów, najstarszy rdzenny lud świata, z pustyni Kalahari

Potrafili przeżyć w warunkach, w których biały człowiek skonałby po dwóch dniach. Znajdowali wodę pod spaloną przez słońce sawanną, umieli zagonić na śmierć antylopę. Lecz to dziwne plemię, będące najstarszym rdzennym ludem świata, właśnie przestaje istnieć. Władze Botswany wypędzają ostatnich Buszmenów z pustyni Kalahari. W świecie zachodnim znany jest romantyczny obraz życia Buszmenów z filmu „Bogowie muszą być szaleni”, lecz tacy pierwotni nomadzi, zbieracze i łowcy, przetrwają tylko na zdjęciach i w filmie.
Urzędnicy powiedzieli nam: „Jeśli tu zostaniecie, będziecie żarli ziemię. Nic innego wam nie zostanie”, żali się Molathwe Mokalaka, wódz Buszmenów z Molapo. Dziś to już tylko wioska widmo. Wśród pustych chat z drewna i plecionej trawy hula pustynny wiatr. 25 ostatnich mieszkańców załadowano na rządowe ciężarówki i wywieziono do New Xade, osady, którą rząd kazał wznieść dla Buszmenów usuniętych z parku narodowego Central Kalahari Game Reserve. Przed dziesięciu laty na obszarze parku, większego od Szwajcarii żyło jeszcze 2 tys. ludzi z tego pradawnego plemienia. Po ostatnich przesiedleniach pozostało ich zaledwie 27. Tak przynajmniej zapewniają władze. Według organizacji broniących praw ludów aborygeńskich, a zwłaszcza Survival International, która ma siedzibę w Londynie,

na Kalahari żyje jeszcze ponad 200 krajowców.

Ale nawet jeśli to prawda, Buszmeni i tak nie mają szans. Bezlitośnie szykanowani przez władze, wkrótce znikną z pustyni.
Przed 30 tys. lat na terenie Afryki Południowej żyły zapewne miliony Buszmenów. Ale afrykańscy rolnicy Bantu, którzy napłynęli z północy, i biali osadnicy przybywający z Kapsztadu wytępili ich niemal doszczętnie. Ci, którzy ocaleli, uciekli na tereny najbardziej jałowe, które odstraszały obcych. Buszmeni na Kalahari prowadzili koczowniczy tryb życia, nawet podczas najbardziej potwornego upału umieli znaleźć korzenie zawierające wodę lub soczyste melony tsamma, rosnące nad nurtami podziemnych rzek. Kiedy w 1966 r. brytyjscy kolonizatorzy postanowili przyznać Botswanie niepodległość, wytyczyli najpierw granice Central Kalahari Game Reserve, przede wszystkim w tym celu, aby Buszmeni, zwani też San, mogli nadal prowadzić swój tradycyjny tryb życia. Początkowo rzeczywiście tak było – gorąca Kalahari odstraszała rolników, budowniczych, a nawet pasterzy. Lecz w tym wyjątkowo niegościnnym regionie znaleziono złoża diamentów. Podobno wielkie koncerny górnicze De Beers i BHP Billiton mają już plany eksploatacji. Buszmeni twierdzą, że to z powodu diamentów rząd Botswany wszczął w 1996 r. pierwszą akcję wysiedleńczą. Wydaje się jednak, że miała ona także inne przyczyny. Wiele wskazuje na to, że urzędników w stolicy kraju, Gabarone, ogarnęła nieracjonalna obsesja modernizacji kraju. Prezydent Festus Mogae, który nazwał kiedyś Buszmenów „stworzeniami z epoki kamiennej”, podkreśla, że muszą oni zintegrować się z resztą społeczeństwa kraju i żyć jak inni. Władze przecież nie mogą zapewnić garstce mieszkańców pustyni oświaty, opieki zdrowotnej i wody – argumentowali funkcjonariusze administracji.
Na początku zbudowano dla niechcianych dzieci pustyni ujęcia wody. Wyznaczono też dla tych znakomitych myśliwych surowe limity polowań, jakoby w celu ochrony zwierzyny. Buszmeni mieli już wodę i nie mogli często wyruszać na łowy.

Wielu zaczęło prowadzić osiadły tryb życia.

Dawni nomadzi zajęli się hodowlą kóz. Wtedy władze ogłosiły, że skoro San już nie koczują, stali się „normalnymi wieśniakami” i muszą opuścić Kalahari, gdzie płoszą zwierzynę i przeszkadzają turystom (park narodowy zwiedza milion osób rocznie). W 2002 r. policjanci wywieźli setki Buszmenów do New Xade. To osada położona około 170 km od parku narodowego na terenie całkowicie spustoszonym w wyniku nadmiernego wypasu bydła. Dawnych zbieraczy i łowców czekał gorzki los ludów wykorzenionych. Na pustyni Buszmeni sami zdobywali wszystko, czego potrzebowali, w New Xade muszą wegetować na rządowym zasiłku, wynoszącym, w przeliczeniu, 15 dol. miesięcznie. Owszem, do chat wysiedlonych doprowadzono prąd, w New Xade zbudowano nawet halę bilardową. Ale jeden z dawnych mieszkańców pustyni, Tsamxegea Dumela, żali się: „Nie mamy pracy. Wstajemy i ruszamy się tylko po to, aby znaleźć cień. Poza tym nie mamy absolutnie nic do roboty”. Salomon Phetolo, aktywista organizacji Buszmenów First People of the Kalahari, oskarża władze o to, że wyrzuciły rdzennych mieszkańców parku narodowego, aby nie dzielić się z nimi zyskami z turystyki. „A przecież, gdyby dano nam szanse, moglibyśmy pracować z turystami jako przewodnicy”, mówi Phetolo. W New Xade prosperują tylko shebeens (bary), w których piwo można dostać za bezcen. Mężczyźni przesiadują w nich od rana do późnej nocy. Handlarze alkoholem nie docierali na groźną pustynię, lecz w „nowoczesnej” osadzie bez przeszkód rozpijają ludność. Buszmenki uprawiają prostytucję, aby zdobyć pieniądze na tanią whisky.
Do New Xade przyjeżdżają rządowe autobusy z zagranicznymi gośćmi, pragnącymi zobaczyć, jak znakomicie się żyje w nowych warunkach dawnym dzieciom Kalahari. Autobusy zatrzymują się koło szpitala i szkoły, ale omijają ulicę barów, zaśmieconą setkami butelek i puszek po piwie. Młodzi pogodzili się z taką wegetacją, ale starsi Buszmeni i dzieci chcą wrócić na pustynię. Dziadkowie żalą się wnukom, że nie mogą spać, bo nocą nawiedzają ich duchy przodków: „Przecież w naszych wioskach zostawiliśmy ich groby”. Garstka desperatów uciekła z New Xade na Kalahari. Około

240 Buszmenów podało władze do sądu,

domagając się prawa do powrotu. Urzędnicy robią wszystko, aby opóźnić wydanie wyroku. A może „istotom z epoki kamiennej” skończą się pieniądze? Sprawa ciągnie się już trzy lata, 20 autorów pozwu w tym czasie zmarło. Buszmeni są pewni, że w końcu uzyskają korzystny werdykt. Tylko czy tego dożyją?
W końcu września urzędnicy rozpoczęli kolejną akcję wysiedleńczą. Pretekstem stała się zaraza, która wybuchła jakoby wśród należących do Buszmenów kóz. Zdaniem władz, to nie wysiedlenie, lecz dobrowolna kwarantanna. Nikt nie powiedział jednak, kiedy się skończy. Kilkudziesięciu policjantów i strażników parku narodowego otoczyło Malapo i Metsiamanong, dwie ostatnie pustynne wioski, których mieszkańcy zachowali jeszcze wiele elementów dawnego trybu życia – znali trzy języki swego ludu, codziennie odwiedzali groby przodków, aby otrzymać od nich rady. Funkcjonariusze zamknęli ujęcia wody, zniszczyli wodne melony, zabronili Buszmenom polowania czy nawet zbierania drewna na opał. Policjantów i strażników było znacznie więcej niż krajowców. Nawet gdy mieszkaniec wioski szedł w zarośla, aby spłacić dług naturze, zawsze towarzyszył mu patrol. Jeden z buszmeńskich wodzów, Roy Sesana, żyjący już poza parkiem narodowym, usiłował zorganizować odsiecz. Wraz z towarzyszami załadował na pięć samochodów wodę i płatki śniadaniowe i wyruszył z pomocą. Policja udaremniła tę próbę. Doszło do starć ze stróżami prawa, którzy ostrzelali Buszmenów gumowymi kulami. Sesana trafił do więzienia wraz z 20 swymi ludźmi. Mieszkańcy Malapo musieli się poddać. Wywieziono ich do New Xade. Kilkunastu najbardziej upartych pozostało jeszcze w Metsiamanong. „Wytrwamy, nawet jeśli spróbują nas zabić. Znamy ten kraj, tu jesteśmy wolni jak ptaki”, powiedział 28-letni Gakemothowasepe Molapong. W końcu września organizacja First People of the Kalahari dostała prestiżową szwedzką nagrodę Right Livelihood Award, zwaną też alternatywnym Noblem, za wytrwały opór przeciw wysiedleniom. Być może ułatwi to walkę ostatnich dzieci pustyni.
Bogata w diamenty Botswana jest jednym z nielicznych krajów Czarnego Lądu, który odniósł coś w rodzaju sukcesu. Rządy są demokratyczne i stabilne, a dochód narodowy, jak na Afrykę, wysoki. Ale twarda polityka wobec Buszmenów to drugie, bardziej mroczne oblicze władz w Gaborone.

 

Wydanie:

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Antonio
    Antonio 12 listopada, 2015, 09:50

    Byłem niedawno w Botswanie, chciał bym się podzielić moimy spostrzeżeniami co do Buszmenów.
    Mnie jest szkoda że zanika tak stara rasa ludzka. Nie ważne co ci ludzie sobą reprezentują, są częścią naszej historii. Stanowią źródło informacji o ewolucji. W Namibii i w Botswanie powstały tak zwane żywe muzea, gdzie eksponatami są Buszmeni. Zastanawia mnie tylko, ile pokoleń utrzyma się tradycja? A może tylko chodzi o utrzymanie genów? W Central Kalahari Game Reserve rozpoczęto właśnie ekspoloatację gazu łupkowego. Robią to w tajemnicy, nawet lokalni ludzie nic o tym nie wiedzą. Co prawda widzą odwierty i jakieś firmy ale nie mówi się o tym i przeciętny mieszkaniec Botswany nie rozumie o co chodzi. Tym bardziej, że Botswana to rozległy kraj, gdzie ludzie żyją w oddali od siebie i nie mogą przekazywać sobie informacji. Botswana stawiana jest jako przykładowy model demokracji w świecie. Zastanawiam się tylko, o co w tym wszystkim chodzi? Przecież Botswana nie jest krajem demokratycznym. Na czele rządu stoi parę rodzin. Dzięki temu gospodarka Botswan dobrze stoi, bo lud nie ma nic do powiedzenia, a elity rządzą tak, by zarabiać jak najwięcej. Botswana jest prywatnym biznesem raczej, a nie demokracją. To prawda, że dochód narodowy szybko rośnie, ale zwykli ludzie żyją biednie i nie odczuwają porawy. W Botswanie nie ma wolności słowa, media są kontrolowane przez rząd.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy