Podzielona młoda Europa

Podzielona młoda Europa

Europejczycy nie są przygotowani do zmian kulturowych, których nie da się zatrzymać Przytłaczające wydarzenia norweskie oraz londyńskie wstrząsnęły mną tak jak wszystkimi. Z przykrością i przerażeniem stwierdziłam jednak, że nie zaskoczyły mnie tak jak wielu komentatorów. Sprawy wielokulturowości to prawdziwa europejska puszka Pandory. Od lat pracuję w Skandynawii i uczę młodych europejskich prawników m.in. teorii multikulturalizmu czy też, jak to się określa po polsku, wielokulturowości. W moich zajęciach uczestniczą zarówno studenci fińscy, jak i pochodzący z innych krajów Europy – będący w Finlandii na wymianie, głównie w ramach programu Erasmus. Grupa stanowi zazwyczaj przekrój demograficzny młodego pokolenia studentów europejskich i sama w sobie stanowi odzwierciedlenie wielokulturowej Europy. Program Erasmus, mający na celu integrację i wymianę naukową młodych ludzi z różnych stron zjednoczonej Europy, powinien być urzeczywistnieniem ideału multikulturalizmu, czyli jedności w różnorodności. Jednak już na pierwszy rzut oka widać, że moja sala wykładowa nie przypomina tego szczytnego ideału. Młodzi Europejczycy nie czują się częścią Europy, wręcz przeciwnie – na wykładach siedzą osobno i daleko od siebie grupki Francuzów, Hiszpanów, Finów bądź mieszkańców Wysp Brytyjskich. Skupieni w grupach narodowych na zajęciach reprezentują swoje narodowe podejście i stereotypy dotyczące wielokulturowości, migracji i narodowości. Studenci z Wielkiej Brytanii z ciekawością dyskutują na temat teorii tworzących modele współistnienia różnych grup etnicznych, religijnych i kulturowych, czyli spraw powszechnie obecnych w ich kraju i – jak pokazują doświadczenia londyńskie – niełatwych, ciągle wymagających podejmowania na nowo. Studenci z bardziej monokulturowych krajów natomiast przecierają oczy ze zdumienia. Często brakuje im przygotowania do teoretycznych rozważań, umiejętności formułowania rzeczowych argumentów. Najczęściej wyrażają czyste emocje związane z nastrojami politycznymi panującymi w ich kraju, a jedyne teorie dotyczące narodowej tożsamości, jakimi operują, to teorie oparte na koniecznej jedności tożsamości. Co dla Brytyjczyków jest trudnym, ale koniecznym dyskursem dnia powszedniego, dla wielu młodych Europejczyków jest albo nowością, albo kalumnią rzucaną na ich narodową tożsamość. Francuzi oburzają się na akademickie komentarze krytykujące zakaz noszenia burki jako uderzający przede wszystkim w autonomię wyboru oraz tożsamość kulturową. Niektórzy piszą w swoich esejach gorące i bardzo osobiste ataki na teoretyków usiłujących okiełznać wpełzającą w europejskie systemy prawne islamofobię. Nikt przecież nie będzie mówił im, jak ma wyglądać ich Republika, a ci, którzy krytykują wprowadzane zakazy, nie rozumieją realiów życia we Francji. Argumenty teoretyczne ścierają się z dominującym dyskursem politycznym. Trybunał wygrał bitwę, ale przegrał wojnę Owe teorie również z trudem nakładają się na krajobraz polityczno-prawny zjednoczonej Europy. Prawdziwie europejskich standardów wielokulturowości po prostu nie ma. Mimo bogatej interpretacji np. wolności do wyznawania religii zawartej w Europejskiej konwencji praw człowieka brakuje spójności w europejskiej sferze prawnej. Religia i stosunek do niej jak nic innego dzieli Europę i Europejczyków. Gorąco bronione są tradycje narodowe, a pluralizm standardów w sferze normatywnej nie sprzyja osiągnięciu wspólnego europejskiego podejścia do spraw wielokulturowego współistnienia i pluralizmu kulturowego. Podczas gdy teoretycy ostrzegają przed groźbą integracji przez asymilację, pluralizm europejskich systemów prawnych uparcie opiera się interpretacjom, które wkraczałyby w tradycje narodowe poszczególnych krajów i ograniczały takie asymilacyjne praktyki. Oczywiście brak odgórnej ingerencji prawnej z wielu powodów jest słuszny. Nie da się utworzyć jakiegokolwiek uniwersalnego standardu prawnego bez istnienia dla niego demokratycznej legitymacji. A nie ma przecież wystarczająco zintegrowanej europejskiej społeczności, która doszłaby do porozumienia co do tego, jak uporządkować sprawy współistnienia w zmieniającym się obrazie kulturowym Europy. Młodzi europejscy prawnicy wiedzą to doskonale. Wobec tej prawnej mozaiki dyskusja o teoriach współistnienia jawi się wielu młodym Europejczykom jako niepotrzebna. Dodatkowym argumentem zniechęcającym wielu jest fakt, że teoria i życie są w sprawach kulturowego pluralizmu podzielone. Sprawa pani Lautsi* jest tego najlepszym przykładem. Podczas gdy jedni teoretycy krytykowali wyrok Trybunału w Strasburgu w pierwszej instancji, uważając zastosowaną interpretację jako apodyktyczną i wkraczającą w tradycje konstytucyjne Włoch oraz na siłę i sztucznie sekularyzującą europejską sferę prawną, drudzy pochwalali zasadę neutralności, rozumianą jako brak poparcia dla jakiejkolwiek opcji religijnej. Po zmianie wyroku komentarze ponownie oskarżają Trybunał o apodyktyczność.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 35/2011

Kategorie: Opinie