Polityka sięgnęła brukowca

Polityka sięgnęła brukowca

Chociaż bulwarówki atakują mnóstwem kolorów, to świat, jaki kreują, jest czarno-biały – rząd zły, opozycja dobra Z tabloidami jest trochę jak z hamburgerem – szkodzi, ale przez pewien czas smakuje. Sukces komercyjny (pod względem sprzedaży to najpopularniejsze gazety w Polsce) tkwi w odwiecznej tęsknocie za sensacją. Bulwarówki po prostu wystawiają szafot i publicznie gilotynują znienawidzonych polityków. Słowa nieliczne, ale nieprzypadkowe Linia programowa tych pism polega na poszukiwaniu skandali. Im bardziej są brutalne, gorszące i wulgarne, tym lepiej. Znajduje to odbicie w specyficznym języku, jakim przemawiają do czytelnika. Słowa są nieliczne, ale za to starannie wybrane. Ograniczają się do kilkunastu, powtarzanych w kółko haseł (obiecanki cacanki, notable, rozpasanie władzy, luksusy) i stałych określeń (jak urzędnik, to bezduszny, jak rząd, to nieudolny, jak politycy, to nie mają wstydu za grosz). Często to język rynsztoku, ale barwny i zrozumiały. Czytelnik ma satysfakcję, że ktoś wreszcie odważnie wygarnia politykom. Ze skarbnicy bulwarowych określeń dowiadujemy się, że polityk nie je tylko się pasie; nie awansuje, tylko wykopuje innych; nie ponosi klęski tylko topi się w kloace. Nic dziwnego skoro to: bufon, beksa, kłótnik, gnida, błazen, nierób, urzędas, który lekceważy innych i którego pazerność nie zna granic. Nie zawsze czarną robotę wykonują dziennikarze. W elegancję nie bawią się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2005, 24/2005

Kategorie: Kraj