W koneckich lasach myśliwi zabili będące pod ochroną łosie. Wcześniej dokonali egzekucji na bezdomnych psach Polowanie odbyło się zaraz na początku roku, 4 stycznia, chociaż w całym zdarzeniu nawet daty nie można być pewnym. Na podstawie zeznań myśliwych z Koła Łowieckiego nr 2 „Zalesie”, którzy poszli wtedy w las na jelenie, trudno dociec, jak było naprawdę, jeden oskarża drugiego. – Ze mnie chcą zrobić kozła ofiarnego – denerwuje się uczestnik fatalnego polowania, Zdzisław S. Prowadzi do miejsca, gdzie zostały zastrzelone ciężarna samica łosia i łoszak. To teren nadleśnictwa Ruda Maleniecka. Spośród 35 myśliwych należących do koła w polowaniu wzięło udział 13, chociaż początkowo podawano, że 12. Około południa łowczy Andrzej Sosnowski rozstawił wszystkich na stanowiskach. W pewnej chwili Zdzisław S. usłyszał jeden strzał, potem drugi. Gdy trzciny zaczęły się poruszać, podniósł strzelbę i zaczął mierzyć. Zobaczył jednak, że to łoś, a nie jeleń, opuścił więc broń i wystrzelił w ziemię. Zwierzę spokojnie zawróciło i wtedy drugi myśliwy, Tadeusz P., opuścił swoje stanowisko i poszedł w trzciny. Zdzisław S. znów usłyszał strzały. Gdy umilkły, wszedł w trzciny, zobaczył kolegę i zabite zwierzęta. – Zapytałem go, dlaczego strzelał do łosia – wspomina. – Nie usłyszałem jednak, co odpowiedział. O to samo zapytałem go przy łowczym, a on wtedy, że to ja zabiłem, a on tylko dobijał. Jeszcze dzisiaj Zdzisław S. dziwi się tłumaczeniu kolegi. Przecież każdy myśliwy wie, że zwierzę dobija ten, kto do niego strzelił, inaczej łatwo byłoby o wypadek. Jeśli więc to nie Tadeusz P. strzelał, dlaczego ruszał się ze swojego stanowiska i lazł w trzciny, przecież powinien zdawać sobie sprawę, że może znaleźć się na linii ognia. Debata przy wątróbce Zrobił się szum. Myśliwi zaczęli się zastanawiać, co zrobić z martwymi łosiami. W końcu uradzili, że Zdzisław S. pójdzie po ciągnik, żeby można było przewieźć zwierzęta do jego domu, bo mieszka najbliżej. Gdy myśliwy przyjechał, łosie były już wypatroszone. Wszyscy ze zdobyczą udali się do S. Tu przy usmażonej wątróbce z upolowanych zwierząt dyskutowali, jak dalej postąpić. Gospodarz musiał opuścić gości, by pojechać po córkę do Opoczna. Gdy wrócił wieczorem, kolegów już nie było, a martwe łosie leżały w garażu. Zdzisław S. zastanawia się, dlaczego policja przyjechała po łosie dopiero po dwóch dniach. Ślady powinna zabezpieczyć od razu. Podobno łowczy tego samego dnia zatelefonował do prezesa koła, Stanisława Czarneckiego, a ten powinien od razu powiadomić o zdarzeniu policję. Tym bardziej że jest jednocześnie zastępcą szefa Prokuratury Okręgowej w Kielcach. Może opóźnienie wynikało stąd, że polowanie nie było wpisane do rejestru. Dopiero następnego dnia do nadleśnictwa trafiła karteczka, że termin polowania został przesunięty z 16 grudnia na 4 stycznia. Zdzisławowi S. policja zabrała broń od razu, a innym myśliwym dopiero po półtora miesiąca. Niektórzy sugerują, że młody myśliwy mógł się pomylić. Zwłaszcza że wszyscy spodziewali się tylko jeleni, łosie w tym rejonie pojawiają się bardzo rzadko. Zdzisław S. wyjaśnia, że to całkiem inne zwierzęta i każdy myśliwy powinien je rozróżniać. Trzeba przecież wiedzieć, do czego się strzela. – Chcą mnie wrobić, bo to sprawa karna, łosie są pod ochroną. P. ma syna prokuratora, dobrze się znają z łowczym, więc na mnie będą chcieli zwalić winę – denerwuje się i pokazuje rysunek na kartce. – U rzecznika widziałem plan polowania, ale jest nieprawdziwy. Ja zrobiłem swój. P. stał tu, ja tutaj, tam było drzewo, tu została zabita klępa, a na łączce łoszak. I to jest cała moja prawda. Nic dziwnego, że nikt nie chce się przyznać do uśmiercenia łosi. Jest to traktowane jako kłusownictwo i zagrożone karą do pięciu lat pozbawienia wolności. Karina Schwerzler z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Końskich dużo wcześniej przypuszczała, że może dojść do takiej sytuacji. – Całe szczęście, że nie zginął człowiek – mówi. – Myśliwi z koła Zalesie za bardzo się rozpanoszyli. Zwłaszcza po sprawie o zabicie psów na wysypisku, którą umorzyła Prokuratura Rejonowa w Końskich. Zabicie łosi rzeczywiście nie było pierwszą wpadką myśliwych z koła Zalesie. Kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu ub.r., głośno było o zastrzeleniu przez myśliwych psów,
Tagi:
Andrzej Arczewski









