Pracowałam w nielegalnym przedszkolu

Pracowałam w nielegalnym przedszkolu

Przez lata dziwiłam się, jak to możliwe, że w praworządnej Szwajcarii szefowa nigdy nie miała do czynienia z policją Jest takie miejsce w jednym z dużych miast słynącej z praworządności Szwajcarii, gdzie od 20 lat zatrudnia się nielegalnie emigrantów z całego świata. Pracowałam tam od kwietnia 2007 r. do lutego 2009 r. To prywatna instytucja zorientowana na dzieci do czwartego roku życia, prowadzona przez 55-letnią Żydówkę. Posadę znalazłam przez internet. Nagłówek: „Dobrze płatna praca w…”. O ile na początku szokowało mnie to miejsce, o tyle z czasem weszło mi w krew, nie widziałam już ani przekrętów, ani oszustw. Przedszkole znajduje się w najdroższej dzielnicy. Pracują tam dziewczyny z całego świata, zmieniając się co parę miesięcy, często są zwalniane, rotacja jest bardzo intensywna. Właścicielka nie wyrabia potrzebnych w Szwajcarii pozwoleń na pobyt i pracę, to praca na czarno, o dziwo, w miejscu publicznym, powszechnie dostępnym dla każdego. To przedszkole jest teoretycznie dla dzieci angielskojęzycznych, ale przychodzą także inne. Swoje dzieci zapisują tu obcokrajowcy z całego świata, przebywający w okolicy na stałe lub czasowo – z powodu pracy czy choćby urlopu; ale także Szwajcarzy, ludzie, którzy zawsze żyją w zgodzie z prawem, niemający zielonego pojęcia, że całe to przedszkole działa nielegalnie. Show u drzwi Najważniejsza czynność opiekunki to show u drzwi. Trzeba być niesłychanie miłym dla rodziców i dzieci, kiedy ktokolwiek z rodziców jest w środku. Później drzwi są zamykane. I nikt już nie dba o nic. Otwieramy o siódmej. Kończymy o szóstej. Podczas tych 11 godzin nie ma przerw. Jeśli chcę jeść, biorę cokolwiek z lodówki, ale jeść muszę poza kuchnią, bo może akurat jakiś dwulatek bije niemowlęta. Do przedszkola codziennie przychodzi 25-30 dzieci, bywa, że i więcej. Mój rekord to 38. Jest co robić. Moja żydowska szefowa oraz koleżanka ( – Nigdy nie mów, że pracujesz dla mnie, mów, że pracujesz ze mną – powtarza) wpadła na genialny pomysł: otóż możesz tu przyprowadzić dziecko o dowolnej porze w godzinach otwarcia, na jak długo chcesz i bez zapowiedzi. Przyjmuje wszystkich, w każdym wieku. – To jest biznes – mówi. Świetna definicja. Biznes. Nie przedszkole. Przedszkole jest duże, cztery pomieszczenia dla dzieci, mnóstwo zabawek, wiele z nich dostajemy od rodziców, którzy się wyprowadzają ze Szwajcarii. Dwie łazienki, kuchnia, sypialnia dla maluchów, dwa przedpokoje i pokój, w którym mieszkam. Gdy po godz. 18 wszyscy idą do domu, mam swoje ładne, nowe mieszkanie z balkonem. Nasza szefowa uwielbia antyki i blaszane obrazki na ścianę. Gust nie jest jej mocną stroną. Zresztą wystarczy na nią spojrzeć, ubiera się zawsze w biały podkoszulek i dżinsy. Od nas wymaga podobnego ubioru, ale tego nie przestrzegamy. Posiłki dla starszych dzieci są o 11.30 i 14.30, niemowlęta karmimy na żądanie. Co jedzą starszaki? Ma to piękną nazwę: tuna salad – najtańszy makaron, do którego szefowa dodaje tuńczyka z puszki, spaghetti – makaron z ketchupem, gulasz – ryż z gulaszem z puszki, meat salad – ryż z posiekaną najtańszą, śmierdzącą nieziemsko kiełbasą. Wilk jest syty i owca cała – rodzice mają wspaniałe złudzenie, a szefowa oszczędza pieniądze. Lunch: chleb z nutellą lub dżemem. Kilkudniowy. Nigdy świeży. Nierzadko smarowałam zielone ze starości kromki dla naszych międzynarodowych bogatych dzieci. A dzieci są zewsząd: Azja, Europa, Afryka, Australia, wszystkie kraje, egzotyka wliczona – Surinam na przykład, ale 40% to dzieci Żydów. Jeśli nie pada i zimą nie ma dużego mrozu, wychodzimy z dziećmi na plac zabaw. Jedna opiekunka i sześcioro-ośmioro dzieci w środku wielkiego miasta, dla mnie zawsze duży stres. Wyprowadzamy tylko te maluchy, które umieją mówić. Reszcie smarujemy błotem buciki, spodnie, kurtki i wciskamy bujdy rodzicom, że ich dziecko było na spacerze, o tak, kilka godzin na świeżym powietrzu, a jakże, świetnie się bawiło. Rodzice nie posiadają się ze szczęścia. Nadgodziny W naszym przedszkolu możesz się spóźnić po dziecko, ile tylko chcesz. Możesz je przyprowadzić o czwartej i odebrać o ósmej. Któraś z dziewczyn będzie musiała zostać. To płatne ekstra 20 franków za godzinę, jeśli masz wtedy dwoje dzieci z dwóch różnych rodzin, zarabiasz podwójnie, zapłacą ci gotówką do ręki. Inna sprawa, że po 11-godzinnym dniu harówy jesteś już

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2009, 2009

Kategorie: Świat