Nie daj Boże, byśmy się dali nabrać na jakąkolwiek kosmetyczną modyfikację neoliberalizmu. Tę bestię trzeba dobić Prof. zw. dr hab. Grzegorz W. Kołodko jest wykładowcą w Akademii Leona Koźmińskiego, dyrektorem Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER. Specjalizuje się w ekonomii rozwoju. W latach 1994-1997 i 2002-2003 był wicepremierem i ministrem finansów. – W znakomitej książce „Wędrujący świat” (www.wedrujacyswiat.pl) przewidział pan to, co się dziś dzieje, pisząc o nadejściu Jeszcze Większego Kryzysu. Pokazując upadek neoliberalnego kapitalizmu, myśli pan sobie czasem: wreszcie się doigraliście? – Nie, bo nikomu źle nie życzę. I wolałbym, gdyby satysfakcja płynąca z tego, że raz jeszcze mam rację, skojarzona była z sukcesem gospodarczym, a nie z jego zaprzeczeniem. Fakt, ostatnio nie słyszę nikogo, kto by się ze mną nie zgadzał, nawet wśród tych, co wcześniej nie zgadzali się z zasady. Nie chodzi jednak o to, że inni mówią: znowu przewidział, miał rację, my się myliliśmy – choć tych ostatnich słów najczęściej nie dodają, a czasem wypadałoby… Ważne jest zrozumienie, co i dlaczego tak naprawdę się wokół nas dzieje, co może być dalej, a nade wszystko, co czynić, by było lepiej. – Dlaczego założył pan, że nastąpi załamanie na rynkach finansowych? Kto nie miał wątpliwości co do tego na początku roku, gdy kończył pan książkę? – Ten kryzys dla światłych ekonomistów nie powinien być zaskoczeniem. Sukcesywnie narastały przesłanki przemawiające za taką sekwencją wydarzeń, coraz więcej bowiem było zgrzytów na rozregulowanych rynkach finansowych, które od wielu już lat w rosnącej mierze, irracjonalnie wręcz, odrywały się od sfery realnej gospodarki, od sfery produkcji. To nie mogło trwać zbyt długo i jeśli czemuś należy się dziwić, to temu, że trwało aż tak długo. Odwlekano załamanie nieuchronne dla tego typu kapitalizmu, który, wymyślając coraz to nowe formy pochodnych instrumentów finansowych, kojarzył się bardziej z kasynem niż z uczciwą przedsiębiorczością. Nakręcano sztuczną koniunkturę, wywołując celowo euforię wokół rynków finansowych w oderwaniu od rzeczywistego procesu wytwarzania dóbr i usług niezbędnych ludziom i społeczeństwom do życia. Przy okazji do coraz to niższych standardów spadało morale tzw. elit finansowych. Im bardziej było podłe, tym więcej otumaniano ludzi demagogią o etyce biznesu czy społecznej odpowiedzialności przedsiębiorców. Usłużne media temu sprzyjały, zakrzykując tych nielicznych, co usiłowali obnażać prawdziwe intencje, mechanizmy i zagrożenia. Wciągano coraz bardziej do tej wirówki słabsze gospodarki, krajów posocjalistycznych także, traktując je przedmiotowo, jako „wyłaniające się rynki”, wyłaniały się bowiem niedostępne wcześniej możliwości spekulowania na nich. Pożywki na rodzimych rynkach już do tego nie starczało. Neoliberalizm rozlewał się po nowych obszarach świata, znakomicie – to trzeba przyznać – wykorzystując do tego główny proces naszych czasów, globalizację. Kryzys przeto stał się od pewnego momentu nieuchronny. Dziś wielu o tym mówi, no bo niby co mają mówić? Walić się w piersi albo w czoło? A może głowę popiołem sobie posypywać? Niedoczekanie… Jeszcze bardzo niedawno niemal nikt nie formułował tezy nie tylko o nieuchronności kryzysu, ale nawet o jego prawdopodobieństwie! Kompromitujący się obecnie neoliberalny kapitalizm miał masę apologetów, także w kręgu polskich ekonomistów, analityków, publicystów, polityków, działaczy gospodarczych. Niektórzy z nich to po prostu lobbyści związani z grupami interesów brylującymi na rynkach finansowych, inni to oddani neoliberalizmowi doktrynerzy. Niektórzy nieświadomi tego, co czynią, inni – myślę, że większość – jak najbardziej. Tak czy inaczej, ekscesy neoliberalizmu nie podlegają przedawnieniu. – Od którego momentu kryzysowy bieg zdarzeń stał się nieodwracalny? – Można powiedzieć, że proces zapoczątkowany został jeszcze w latach 70., po odejściu od systemu z Bretton Woods zakładającego w miarę stały kurs walut i wymienialność dolara na złoto. Kurs pieniądza mógł więc „hasać” niezależnie od tego, co się działo w sferze realnej. Pieniądze można było drukować, patrząc na nią zezem, bo wirówka rynków finansowych wciągała wszystkie. Iluzorycznie mnożąc je, tworząc olbrzymie masy fikcyjnego kapitału, kreując rynkowe miraże, nadymając spekulacyjne balony. Ten proces nabrał szczególnej dynamiki w ciągu ostatnich dwudziestu, dwudziestu pięciu lat, przeistaczając się z czasem i dla wielu niepostrzeżenie w niepowstrzymany lot ćmy do ognia.
Tagi:
Andrzej Dryszel