Protokół chiński, czyli kto usłyszy głos zza szyby

Protokół chiński, czyli kto usłyszy głos zza szyby

Najbardziej przejmująca była historia matki, której nie wpuszczono do umierającej córeczki


Gloria Kurnik – autorka filmu dokumentalnego „Głos zza szyby” o matkach rozdzielonych z noworodkami w pandemii


Twoja córka urodziła się na początku pandemii, ale nie zostałaś z nią rozdzielona. Skąd więc pomysł na „Głos zza szyby”, film o noworodkach – głównie wcześniakach – w trakcie pandemii koronawirusa zabranych rodzicom, którzy często nawet nie mogli ich zobaczyć?
– Moja córeczka rzeczywiście urodziła się na początku pandemii, ale zanim zamknięto granice. Mimo wszystko kluczowe jest tutaj miejsce – urodziłam ją w Wielkiej Brytanii. Tutaj, w przeciwieństwie do Polski, cały czas dbano o kontakt matek, w ogóle rodziców, z dziećmi. Mała była w inkubatorze przez pięć dni po porodzie, ale miałam do niej dostęp, codziennie z nią byłam. Mogłabym z nią być również, gdyby był już lockdown. Nikt siłą nie wypisałby mnie ze szpitala bez dziecka. Nie miałam pojęcia, co się działo w Polsce, ale po kilku miesiącach dotarły do mnie informacje, że matki często nie miały możliwości bycia z nowo narodzonymi dziećmi.

Współczułaś?
– Patrzyłam na moją córeczkę, wyobrażałam sobie, co przechodziłabym ja i co czułaby ona, gdybyśmy nie mogły być razem. Nie mogłam uwierzyć, że to możliwe, trudno mi było sobie wyobrazić ból tych matek i nie rozumiałam, dlaczego nikt o tym nie mówi głośno. Zaczynając pracę nad filmem, nie zdawałam sobie sprawy ani ze skali zjawiska, ani z tego, jak długa i samotna będzie to dla mnie droga.

Ile rodzin zostało w ten sposób rozdzielonych, kiedy szpitale sparaliżowane były covidem?
– Tak naprawdę nikt tego nie policzył, bo tego tematu – cierpienia kobiet i dzieci – po prostu nie było w przestrzeni publicznej. Na pewno tysiące matek i dzieci, być może dziesiątki tysięcy. Po prostu nie ma danych na ten temat. W filmie wypowiedziała się Joanna Pietrusiewicz, szefowa Fundacji Rodzić po Ludzku, która mówi wprost, że w pewnym momencie pandemii to były wszystkie dzieci w szpitalach: chore noworodki, wcześniaki, pacjenci pediatryczni. Teoretycznie aktualizowano zalecenia, ale wszystko zależało od decyzji dyrektora konkretnej placówki. Mógł pozwolić albo nie.

Te procedury dotyczyły wyłącznie szczególnych przypadków, chorych dzieci?
– Do tego wszystkiego wiele zdrowych mam i ich zdrowych dzieci zostało rozdzielonych z powodu obowiązującego w Polsce tzw. protokołu chińskiego, który miał ograniczyć kontakt mam zakażonych koronawirusem z ich noworodkami. W wielu miejscach wystarczyło podejrzenie koronawirusa, a dziecko zabierano. Ale trzeba podkreślić, że były też pojedyncze szpitale, które do tego się nie zastosowały.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 11/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Fot. Shutterstock

Wydanie: 11/2024, 2024

Kategorie: Kraj, Wywiady

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 12 marca, 2024, 07:28

    W 1984 roku na wiosnę nie było covidu a mnie po cesarce ( gorączka wysoka 40 stopni, depresja poporodowa) pokazano córeczkę dopiero 4 dnia. Ma ona ADHD, nie ma własnych dzieci, wyżywa się w pracy i podróżach, swobodnie włada 5 jezykami

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy