11/2024

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Aktualne Notes dyplomatyczny

Właśnie leci Gabinecik

Jeden z doświadczonych dyplomatów podsunął nam możliwe wytłumaczenie rekordowej liczby wiceministrów w MSZ. Otóż inna jest waga jednego z siedmiu niż np. jednego z czterech, prawda? Poza tym, to też warto mieć w tyle głowy, w sytuacji mnogości wiceministrów i departamentów rośnie rola gabinetu ministra. I będzie rosła – tak zresztą działał Radosław Sikorski za swoich poprzednich rządów w MSZ. Jak więc to teraz wygląda? U Zbigniewa Raua szefową gabinetu ministra była Elżbieta Bocheńska. Miała dobre umocowanie, gdyż była z Łodzi i była żoną Tobiasza Bocheńskiego, wojewody łódzkiego, potem mazowieckiego, dziś kandydata PiS na prezydenta Warszawy. Bocheńska opuściła stanowisko razem z Rauem i wspiera męża w kampanii. Tym mocniej, że to jej ambicje dominują i popychają go do przodu. Ci, którzy pracowali z nią w MSZ, to potwierdzają. A kto ją zastąpił? Trudne pytanie, bo wciąż nie ma dyrektora gabinetu ministra, za to jest trójka wicedyrektorów. A w tej grupie pełni obowiązki szefa Mirosław Broiło. KSAP-owiec, absolwent z roku 1996. Dodajmy, że razem z nim kończyły KSAP m.in. Elżbieta Bieńkowska i Anna Jarucka… Są na wspólnym zdjęciu. Broiło znalazł w MSZ swoją ścieżkę kariery. W roku 2004 był dyrektorem Departamentu Unii Europejskiej, a ostatnio, w czasach PiS, zastępcą stałego przedstawiciela RP przy ONZ w Genewie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

NATO bez USA?

To niekoniecznie science fiction Amerykańska polityka, biorąc rzecz w uproszczeniu, od bardzo dawna oscyluje między dwoma biegunami: internacjonalistycznym i izolacjonistycznym. Druga połowa XX w. oraz wiek obecny przyzwyczaiły nas, że w Ameryce dominuje nurt internacjonalistyczny, którego polityczni orędownicy wzięli udział w zimnej wojnie, wygrali ją, a następnie uczynili z USA hegemona światowego. Krótki przerywnik w ich zwycięskim pochodzie stanowiły – zresztą tylko do pewnego stopnia – rządy Donalda Trumpa. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że nurt izolacjonistyczny nigdy w Stanach Zjednoczonych nie zniknął. Ma poważnych zwolenników, w tym spod znaku realizmu politycznego. Realistów zaś nie należy lekceważyć, bo formułują argumenty trudne do odparcia. Od dawna wskazują korzyści, jakie Ameryka czerpała – i może czerpać w przyszłości – z koncentrowania się na sobie (dogodne położenie geograficzne bardzo to ułatwia) oraz ingerowania w politykę światową tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne i bezdyskusyjnie zgodne z interesem USA. Czy nie w ten sposób Amerykanie przesądzili o wyniku I wojny światowej? Przesądziwszy zaś, powrócili na pozycje izolacjonistyczne, by włączyć się później w II wojnę światową i stać się – obok ZSRR – jej największym zwycięzcą. Rzecz jasna, do ponownej dominacji nurtu izolacjonistycznego może dojść wraz z powtórnym zwycięstwem Trumpa. Wiąże

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy protesty rolników wpłyną na wynik wyborów samorządowych?

Prof. Robert Alberski, politolog, UWr Trudno rozstrzygnąć, ponieważ wybory samorządowe to taki turniej rozgrywany na ponad 2,5 tys. boisk równocześnie i pewnie będzie tak, że w niektórych miejscach protesty rolników będą miały znaczenie, a w innych nie. Natomiast sprawa jest o tyle złożona, że trudno jasno zdefiniować odpowiedzialność za sytuację, przeciwko której protestują rolnicy. Duża część winy leży po stronie poprzedniego rządu, który zaniechał różnych działań, jednak to do obecnego kierowane są pretensje i żądania. Pytanie, komu wyborcy przypiszą winę. Nie spodziewałbym się jednak, by protesty rolników były elementem decydującym, ponieważ mamy kilka politycznie palących kwestii, chociażby spór o aborcję. Każda będzie miała jakiś wpływ na wyniki. Więcej o decyzjach wyborców będzie można powiedzieć dopiero po przeprowadzeniu badań w okresie powyborczym. Prof. Jacek Wódz, socjolog, Akademia WSB w Dąbrowie Górniczej Protesty rolników nie odegrają zasadniczej roli. Po pierwsze, dlatego że uzmysławiają części wyborców złożoność problemu. Po drugie, było wiele naiwności w podejściu unijnych przywódców do problemu Ukrainy. Od początku starano się zapomnieć, że jej wejście w obieg polityczny i gospodarczy Europy będzie trudne, bo to kraj o znaczącym rolnictwie. Takie wprowadzenie musi być przemyślane, szczególnie gdy europejskie rolnictwo przeżywa kryzys. Same protesty

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Już nawet nie czujemy, jak śmierdzi wojną

Znajomy pisze do mnie, żebym go uspokoił, bo zewsząd wieje wojną. Nie bardzo potrafię, też to odczuwam. Inny znajomy przypomina rozmowę swojego ojca z lata 1939 r. w Warszawie, kiedy to spotkał na ulicy Witolda Gombrowicza. Wymiana grzeczności kończy się wyznaniem Gombrowicza, że za kilka dni wypływa do Argentyny. „Dlaczego?”, zapytał zdumiony rozmówca. „Jak to dlaczego? Ty gazet nie czytasz czy nie rozumiesz tego, co czytasz?”, odparł Gombrowicz ze zdumieniem. Unosi się nad nami wojenna chmura nieuchronności, przeczucie, że decyzje zapadły, trwają najróżniejsze etapy przygotowawcze. I nie mówię tu nawet o tym, że Komisja Europejska właśnie zaproponowała przestawienie całej europejskiej gospodarki na tryb wojenny – o czym czytamy w opublikowanym w Brukseli dokumencie o unijnej strategii dla przemysłu obronnego. Rosja już się przestawiła, fabryki pracują na potrzeby armii (wojny z Ukrainą) na okrągło, całą dobę, na zmiany. USA – odpowiadające za ponad 40% globalnego rynku handlu bronią – na żadne tryby wojenne przestawiać się nie muszą, są w nich permanentnie. Trwają wielomiesięczne manewry NATO, lądowe, morskie, nad Polską latają najróżniejsze formacje lotnicze, które nigdy wcześniej na naszym niebie się nie pojawiały. W mediach trwa festiwal oswajania nas z wojną. Opowieści o nowych rodzajach broni brzmią jak ciekawostki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Populizm penalny

Idąc w parze z krytyką polityki kryminalnej Zjednoczonej Prawicy realizowanej przez ministra Ziobrę, w Polsce w ostatnich latach ukazało się kilka książek poświęconych tzw. populizmowi penalnemu. Zacznę od obszernego cytatu z jednej z nich. „Mechanizm zwykle wygląda następująco: ma miejsce jakieś pojedyncze, spektakularne przez swe okrucieństwo lub inne odrażające okoliczności przestępstwo. Przypadek pojedynczy, a przez swe okoliczności odosobniony, nietypowy. Przypadek zostaje nagłośniony przez media. Odbiór społeczny jest taki, że opisywane w mediach zdarzenie jest typowe, że zagraża wręcz lawina podobnych zdarzeń. Ludzie chcą tę nieistniejącą falę powstrzymać. Boją się, oczekują zdecydowanych działań władz. Z reguły domagają się surowszego karania sprawców takich przestępstw. Takie postawy nazywa się paniką moralną. Na panikę moralną z reguły reagują politycy. Urządzają konferencje prasowe, występują w telewizji i parlamencie. Zapowiadają zdecydowaną walkę z takimi przestępstwami. Zapowiadają i zwykle realizują zmianę prawa przez jego zaostrzenie, zmianę polityki kryminalnej, a wszystko pod kątem tego pojedynczego, nietypowego przypadku. Utwierdza to ludzi w przekonaniu, że nie był to przypadek odosobniony, ale jak najbardziej typowy, jeden z wielu, może jeden z setek, a nawet tysięcy podobnych. Zmienione prawo lub polityka kryminalna, modelowane do tego nietypowego przypadku, są później stosowane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zagłada Huty Pieniackiej

Ze sprawców ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego uczyniono bojowników o niepodległość Ukrainy „Przed południem dotarłem do miejsca, gdzie zawsze wychodziłem z lasu na rozległą polanę okalającą Hutę Pieniacką. (…) Tego, co zobaczyłem, nie zapomnę do końca życia.  (…) Kiedyś z tego miejsca roztaczał się ładny widok na zadbane gospodarstwo moich dziadków i na większość zabudowań Huty Pieniackiej. Teraz moim oczom ukazał się straszliwy obraz kompletnej ruiny. (…) Na miejscu domów, pośród zgliszcz, sterczały tylko osmalone kominy. (…) Przed sobą miałem jedno wielkie pogorzelisko” – tak po latach wspominał zagładę Huty Pieniackiej jej świadek Sulimir Stanisław Żuk1. Była to największa zbrodnia dokonana przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w Małopolsce Wschodniej. Na przełomie 1943 i 1944 r. na te tereny przenieśli oni z Wołynia akcję eksterminacji ludności polskiej. Do depolonizacji Małopolski Wschodniej na wielką skalę banderowcy przystąpili w styczniu 1944 r., a najwięcej mordów dokonano od lutego do kwietnia 1944 r. OUN-B i UPA dążyły do wyniszczenia Polaków przed końcem wojny, aby po pokonaniu Niemiec Polska nie mogła wykorzystać obecności ludności polskiej na byłych Kresach Południowo-Wschodnich jako argumentu za włączeniem tych ziem w swoje granice. W ramach akcji eksterminacyjnej w Małopolsce Wschodniej stosowano kilka typów napadów. Pierwszy sprowadzał się do mordowania Polaków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

OK, boomer

O tym, jak bardzo jestem odklejony od współczesności, dowiedziałem się po kilkudziesięciu minutach, które wstrząsnęły światem. Nie, żebym wtedy był pod ziemią albo pogrążony w lekturze lewitował gdzieś ponad powierzchnią, nie drzemałem też w to wtorkowe popołudnie, ba – siedziałem przy laptopie i jak zwykle pracowałem powoli (nie umiem inaczej) nad jakimś drobiazgiem, który przy szczęsnych wiatrach może rozrosnąć się w wiekopomne dzieło. Sięgałem zatem do głębin internetu, aby sprawdzić to i owo, zerknąć na gola, któremu poświęcałem piłkarską ekfrazę, sprawdzić coś w słowniku gwary podhalańskiej lub np. upewnić się co do historycznej ścisłości obowiązku zdawania broni w stanie wojennym. Aż w końcu w ramach pauzy prokrastynacyjnej zajrzałem do wiadomości, które na czerwono alarmowały, że Ziemia przestała się kręcić na około godzinę. Nastąpiła globalna awaria Facebooka, Mety i Instagrama, której nawet nie zauważyłem. Gdybym był młodszy, uznałbym to za powód do hipsterskiej dumy, ale po pięćdziesiątce wcale mi nie jest do śmiechu – kiedy większa część ludzkości cierpi w tej samej chwili katusze, lepiej mieć tego świadomość. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 11/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Protokół chiński, czyli kto usłyszy głos zza szyby

Najbardziej przejmująca była historia matki, której nie wpuszczono do umierającej córeczki Gloria Kurnik – autorka filmu dokumentalnego „Głos zza szyby” o matkach rozdzielonych z noworodkami w pandemii Twoja córka urodziła się na początku pandemii, ale nie zostałaś z nią rozdzielona. Skąd więc pomysł na „Głos zza szyby”, film o noworodkach – głównie wcześniakach – w trakcie pandemii koronawirusa zabranych rodzicom, którzy często nawet nie mogli ich zobaczyć? – Moja córeczka rzeczywiście urodziła się na początku pandemii, ale zanim zamknięto granice. Mimo wszystko kluczowe jest tutaj miejsce – urodziłam ją w Wielkiej Brytanii. Tutaj, w przeciwieństwie do Polski, cały czas dbano o kontakt matek, w ogóle rodziców, z dziećmi. Mała była w inkubatorze przez pięć dni po porodzie, ale miałam do niej dostęp, codziennie z nią byłam. Mogłabym z nią być również, gdyby był już lockdown. Nikt siłą nie wypisałby mnie ze szpitala bez dziecka. Nie miałam pojęcia, co się działo w Polsce, ale po kilku miesiącach dotarły do mnie informacje, że matki często nie miały możliwości bycia z nowo narodzonymi dziećmi. Współczułaś? – Patrzyłam na moją córeczkę, wyobrażałam sobie, co przechodziłabym ja i co czułaby ona, gdybyśmy nie mogły być razem. Nie mogłam uwierzyć, że to możliwe, trudno mi było sobie wyobrazić ból tych matek

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Dziurawe kapsułki pamięci

Polska kultura, nauka i polityka XX w. w oczach Andrzeja Dobosza Zawzięte polemiki wokół TVP przesłoniły w ostatnich latach publiczną percepcję działań niszowej stacji koncernu, czyli TVP Kultury. W tym zaś dziale TVP odbywał się w ostatnich latach swoisty festiwal Andrzeja Dobosza, ongiś figury życia kulturalnego w Warszawie. Dobosz był epizodycznym bohaterem filmów „Rejs” (1970) i „Trzeba zabić tę miłość” (1972), w których wykreował role przekornego, młodego intelektualisty. W 1974 r. wyjechał do Paryża i tam przez ponad 30 lat kierował własną księgarnią polską. Powróciwszy do kraju, przeszedł od środowiska „Tygodnika Powszechnego” do szeroko pojmowanych kręgów pisowskich. Mając w styczniu trochę czasu, trawiony tęsknotą za młodzieńczymi latami spędzonymi na Krakowskim Przedmieściu sięgnąłem do zapisów na YouTubie. Tam bowiem można znaleźć ponad 500 (!) czterominutowych „kapsułek pamięci” emitowanych w latach 2019-2022 przez TVP Kultura, w których Dobosz omawia spotkane na swojej drodze  postacie PRL-owskiego życia kulturalnego, naukowego i politycznego. Prawie wszystkie prezentowane w tym cyklu osoby odegrały jakąś rolę czy to w życiu Dobosza, czy też w środowisku intelektualnym i kulturalnym, do którego młody Dobosz aspirował. Większości poświęcony jest jeden odcinek, lecz niektóre postacie prezentowane są w kilku odsłonach. Powiem krótko: oglądanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Nowe prawo autorskie

Zapowiedziano tantiemy za użycie filmów w internecie. To jednak dopiero początek drogi do polepszenia sytuacji twórców Pod koniec lutego szef resortu kultury Bartłomiej Sienkiewicz zapowiedział nowelizację Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która będzie korzystna dla filmowców, wydawców i dziennikarzy. – Chcemy uzyskać sytuację w Sejmie, w której rząd, większość parlamentarna i twórcy będą stali ramię w ramię za nowym prawem – ogłosił podczas konferencji. Nie obyło się jednak bez zamieszania. Wcześniej Sienkiewicz spotkał się z delegacją Koła Młodych Stowarzyszenia Filmowców Polskich, które od kilku tygodni domagało się uregulowania kwestii wynagrodzeń dla twórców za prezentowanie ich dzieł na platformach streamingowych. Artyści wzniecili bunt po opublikowaniu 15 lutego przez resort kultury w Biuletynie Informacji Publicznej projektu zmiany Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych nieuwzględniającego tantiem dla filmowców. „Obecna propozycja ustawy nie zapewnia nam godnej przyszłości, a całkowicie ją rujnuje. Tantiemy z internetu to nasze »być albo nie być«. Nie mamy umów o pracę, nie mamy stałych przychodów, nie mamy zdolności kredytowych”, wyjaśniali w liście do ministra kultury młodzi filmowcy. Sienkiewicz tłumaczył, że nieuwzględnienie tantiem to błąd wynikający z opublikowania projektu w pośpiechu. To jednak nie koniec bałaganu wokół praw artystów. Kary od UE i ciężki los

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.