Tag "filmy"

Powrót na stronę główną
Aktualne

Mnich i karabin

przedstawia nowy film twórcy zjawiskowej „Lunany. Szkoły na końcu świata” MNICH I KARABIN Reżyseria Pawo Choyning Dorji Bhutan/Francja/USA/Tajwan 2023, 107 min Buddyjska przypowieść o tym, że kluczem do zmian jest zrozumienie przeszłości. W KINACH OD 2 SIERPNIA

Kultura Wywiady

Nowy faszyzm nie ma już twarzy mężczyzny

Kryzys męskości często wykorzystują politycznie kobiety, jak Marine Le Pen we Francji czy Sue-Ellen Braverman w Wielkiej Brytanii.

Korespondencja z Karlowych Warów

Mark Cousins – (ur. w 1965 r.) znany z dzieł eksperymentalnych i dokumentalnych. Jego prace często poruszają tematy społeczne, polityczne i kulturowe („Marsz na Rzym” o faszyzmie, „Another Journey by Train” o brytyjskich neonazistach). Najnowszy film, „A Sudden Glimpse to Deeper Things”, zdobył główną nagrodę, czyli Kryształowy Globus, na zakończonym niedawno festiwalu w Karlowych Warach.

Jaką rolę odgrywa dziś kino?
– Kino jest formą snu. Świetnie sprawdza się w łączeniu nas z naszą podświadomością, z ego. Potrafi poddać analizie to, czego się boimy, co nas martwi. Pozwala doświadczyć tego w bezpiecznych warunkach. Podczas seansu w ciemnej sali kinowej możemy się wyluzować. Pozwolić, żeby zalały nas emocje, których unikamy poza kinem. Poddajemy się im, bo wiemy, że nie spotkają nas żadne konsekwencje. Pozwalamy sobie na strach, fantazję, gdybanie, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy byli w skórze bohatera. Łączymy się z pragnieniami i niepokojami, do których nie chcemy nawet się przyznać. Kino pozwala nam dotrzeć do dzikiej i nieujarzmionej części naszej natury.

Czyli wciąż ma ono znaczenie? Wiele osób utyskuje, że to już tylko chłam na platformach streamingowych.
– Pytanie, które należy sobie zadać, odnosi się do kreatywności. Pesymiści mówią, że kino umarło i został nam tylko streaming. Ale wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzec, że w tylu miejscach na świecie zachodzą ciekawe zjawiska. Każdy film, który zrobią Radu Jude z Rumunii albo Apichatpong Weerasethakul z Tajlandii, to wydarzenie. Kino nadal jest zasilane przez takich twórców.

Dawniej czytałem artykuły korespondentów z Cannes czy z Wenecji, a potem trzeba było czekać długie miesiące, aż te filmy się zobaczy. Dzisiaj filmów jest tyle, że człowiek nie nadąża z oglądaniem bieżących premier.
– Widzę, że ktoś tu jest nostalgiczny. Niebezpiecznie jest patrzeć w przeszłość. Warunki, w jakich odkrywaliśmy kino, wcale nie były idealne, miały mnóstwo wad, których z czasem zdajemy się nie dostrzegać. Popatrzyłbym na współczesność z odwrotnej perspektywy. Żyjemy w czasach idealnych do zakochiwania się w kinie, bo jeśli właśnie przeczytałem o filmie „La Strada” Felliniego, to mogę dotrzeć do niego w pięć minut. Kiedy czytałem w młodości o arcydziele Orsona Wellesa „Obywatel Kane”, musiałem czekać aż 10 lat, zanim udało mi się je zobaczyć. Oczywiście, że ten czas oczekiwania rozbudzał apetyt na filmy. Ale naprawdę wolałbym obejrzeć „Obywatela Kane’a”, kiedy miałem 12 lat, niż jako 22-latek.

Pamiętajmy o krajach, w których nie ma zbyt wielu kin, takich jak Arabia Saudyjska, albo gdzie panuje reżim polityczny – ludzie mogą dotrzeć do każdego rodzaju kina dzięki czarnemu rynkowi w internecie. Za mojej młodości nie było nawet czarnego rynku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Najlepsze rzeczy zrobiłem w PRL

Zawsze podchodzę z dystansem, z przymrużeniem oka. Tak się ukształtowałem. „Pat i Pataszon”, proszę pana.

Jerzy Stuhr – aktor i pedagog

Święta spędza pan z bliskimi czy na scenie?
– Tylko raz grałem w Wigilię, we Włoszech. Pracowałem wtedy w teatrze w Trieście i gdy zobaczyłem repertuar, zapytałem: „Gramy w Wigilię, 24?”. Mnie za komuny opowiadali koledzy, że musieli w latach 50., za stalinizmu, w Wigilię grać – na widowni samo wojsko siedziało, więc kompletnie się nie spodziewałem, że we Włoszech ktokolwiek na taki spektakl przyjdzie. Ale Włosi na to: „A dlaczego nie? Przecież tłumy ludzi będą. Potem pójdą na spacer i na kolację”. I zagraliśmy.

Był komplet?
– Tak. Życzenia żeśmy sobie w teatrze składali, każdy wylosował kolegę, któremu coś kupił. Przedziwne prezenciki sobie wtedy wymyślaliśmy. Zamartwiałem się o kolację, o rybę, ale na szczęście bliscy wtedy do mnie przyjechali. Wigilię spędziliśmy w restauracji, chyba jedyny raz, bo zawsze rodzina gotowała. Kiedyś my z małżonką, a teraz to się zmieniło – gotują dzieci, a my jesteśmy gośćmi. W tym roku u córki będzie kolacja. Potem zabieramy wnuczki do nas na wieś, pod Rabkę, gdzie będziemy je uczyć jeździć na nartach. Niech się uczą jak najwięcej od dziadków.

Pan dużo się nauczył od swoich?
– Babcia, proszę pana, która w młodości była śpiewaczką operową, wszystkiego mnie nauczyła: i pływać, i jeździć na rowerze. Wszystko babcia. Była dla mnie wielką osobowością. Do kina pierwszy raz też ona mnie zabrała, na „Pata i Pataszona”, kiedy miałem pięć lat. To była taka zwulgaryzowana wersja Flipa i Flapa, w której chodziło już tylko o to, żeby ktoś dostał tortem w buzię albo kopa w tyłek. Ja się wtedy bardzo cieszyłem. Mówiłem potem, że gdyby mnie babcia na „Hamleta” Laurence’a Oliviera zaprowadziła, to może byłbym zupełnie innym aktorem. Ale ona na „Pata i Pataszona”…

Dzieci sam pan zabierał do kina czy też zostawiał to babci?
– Nie pamiętam dokładnie, jak to było. Przypominam sobie za to, jak mój syn Maciej zadebiutował w „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego jako chłopczyk. Byłem potwornie zdenerwowany graniem z własnym dzieckiem. Z obcymi wchodzić w fikcję to coś innego, ale wygłupiać się z synem i opowiadać nieswoim tekstem było trudno. Zdenerwowany byłem strasznie, myliłem się. Kieślowski śmiał się ze mnie okrutnie, kiedy ja – który nigdy nie zapominałem tekstu – zapominałem. A Maciej wchodził w te sytuacje jak dziecko – jego bardziej interesowały śrubki na kamerze niż odtwarzanie jakichś tam słów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Jakie filmy kochają Polacy?

Nieustannie bawią nas „Kogel-mogel” i „Sami swoi”, wzruszają „Pianista” i „Znachor”, a za najbardziej kultowe produkcje uznajemy „Janosika” i „Psy”.

Lata 90. Rodzinny zjazd wielkanocny. Na stole sałatki, mazurki i flaszki z wódką. Dookoła gwar rozmów. Przerywanych wtedy, gdy na ekranie stojącego w rogu telewizora zaczyna się ważna scena z któregoś filmu. Wszyscy śmieją się, gdy Kargul i Pawlak nawzajem tłuką sobie garnki i targają koszule. Wzruszają, gdy Kmicic tuli do siebie Oleńkę w sunących po śniegu saniach i wstrzymują oddech, gdy słychać kultowe zdanie: „Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur!”.

Jeszcze trzy dekady temu święta miały swoje nieodłączne elementy – jednym z nich były emitowane w telewizji ukochane produkcje Polaków. Wtedy sprawa była prosta. Oglądaliśmy to, do czego mieliśmy dostęp, czyli filmy, które pokazywali nam kiniarze albo nadawcy telewizyjni.

Klęska urodzaju.

Dzisiaj platformy streamingowe nie oczekują, że zasiądziemy przed ekranem wyznaczonego dnia o konkretnej godzinie. Dzięki przepastnym bibliotekom, których zawartość jest dostępna na życzenie, możemy sobie włączyć tysiące produkcji o dowolnej porze dnia i nocy. Spektakularnie zwiększyła się też liczba premier – toniemy w zalewie nowych propozycji, które debiutują w streamingu niemal codziennie. Czy w czasach, kiedy oferta jest tak bogata, że nikt nie jest w stanie pochłaniać wszystkiego, co nam się proponuje, ludzie chcą jeszcze wracać do tego, co już kiedyś obejrzeli?

To, czy słowa inżyniera Mamonia, że najbardziej lubimy piosenki, które dobrze znamy, da się obecnie przełożyć na kino, sprawdziła grupa Kino Polska. Stacja od dwóch dekad oferuje nam mieszankę kultowych polskich produkcji i hitów ostatnich lat. Zlecone w czerwcu br. Agencji Badawczej Zymetria badanie „Popularność polskiego filmu wśród polskich widzów” miało odpowiedzieć na kilka pytań. Które polskie filmy najbardziej wzruszają Polaków? Czy zetki i milenialsi oglądają jeszcze kultowe polskie filmy sprzed lat? Jak bardzo preferencje pokolenia Z różnią się od wyborów filmowych baby boomersów? Które polskie filmy bawią poszczególne pokolenia i gdzie najchętniej oglądamy rodzime kultowe produkcje?

Reprezentatywna próba 1 tys. osób miała wybrać spośród kilkudziesięciu filmów te, które są dla nich kultowe, wzruszające albo zabawne. Co z tych badań wynika? Przede wszystkim obalają one stereotyp, że Polacy są zmęczeni rodzimymi produkcjami. Wbrew powszechnej opinii, że ciągle grają Karolak i Adamczyk, nie słychać dialogów, a nastrój polskiego kina jest dołujący, większość ankietowanych, niezależnie od generacji, do której przynależy, deklaruje, że je ogląda. I to w dużym natężeniu: ponad połowa (59%) twierdzi, że robi to co najmniej raz w tygodniu, a prawie jedna trzecia codziennie lub dwa-trzy razy w tygodniu. Ponad trzy czwarte widzów przyznaje, że lubi polskie filmy. Najbardziej docenia je pokolenie baby boomersów, czyli osoby w wieku 58-65 lat, spośród których aż 85% wskazało, że uważa polskie filmy za wartościowe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Aurora Films – Terapia dla par

przedstawia film nagrodzony na festiwalu w Maladze TERAPIA DLA PAR Reżyseria Gerardo Herrero Hiszpania 2023, 93 min Komediodramat o małżeńskich problemach, które miały nie opuszczać progu domu W KINACH OD 19 LIPCA 2024 ROKU Aurora Films

Kultura Wywiady

Futbol jako wehikuł czasu

Lubię filmy, które niewiele podpowiadają. Wolę wiedzieć za mało, bo wtedy czuję, że ktoś traktuje mnie jak partnera do dyskusji.

Jan Bujnowski – (ur. w 1994 r.) reżyser i scenarzysta filmowy. Absolwent reżyserii i doktorant w PWSFTviT w Łodzi. Wcześniej studiował dziennikarstwo i historię sztuki na UW. Jest laureatem Nagrody MKiDN dla studentów uczelni artystycznych za wybitne osiągnięcia. Jego „Diabeł” otrzymał Specjalne Wyróżnienie Jury w Clermont-Ferrand. „Taniec w narożniku” będzie miał polską premierę w sekcji Shortlista na Międzynarodowym Festiwalu mBank Nowe Horyzonty (18-28 lipca).

Twój krótkometrażowy film „Taniec w narożniku” miał premierę na tegorocznym festiwalu w Cannes i był tam jednym z nielicznych polskich akcentów. Można się poczuć onieśmielonym na Lazurowym Wybrzeżu?
– Wbrew pozorom festiwal nie był onieśmielający, bo mój film został pokazany w bocznej sekcji Tydzień Krytyki, która wyróżnia się dobrą organizacją. Wszystko odbywa się w przyjacielskiej atmosferze i wydaje się bardzo kameralne. Podejrzewam, że w konkursie głównym twórcy spotykają się z większą presją i napięciem, ale my czuliśmy się jak członkowie jednej dużej rodziny. Nie mogę narzekać, ponieważ wygraliśmy los na loterii, uczestnicząc w imprezie tej rangi. Pobyt na Lazurowym Wybrzeżu był oczywiście intensywny i męczący fizycznie. Mieliśmy napięty harmonogram, musieliśmy brać udział w licznych spotkaniach i wydarzeniach towarzyszących, a nie przyjechaliśmy na cały festiwal. Cieszymy się jednak podwójnie, że mogliśmy prezentować film przed canneńską widownią. Dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Instytutu Adama Mickiewicza udało się zebrać na miejscu dużą część ekipy. Te osoby poświęciły swój wolny czas, żeby pracować zeszłego lata nad „Tańcem w narożniku” i chciałem im to jakoś wynagrodzić.

Jak traktujesz nagrodę, którą przyznało ci Stowarzyszenie Kolejarzy Kinomanów, Ceux du rail, czyli Złotą Szynę?
– Mój kolega Dawid Bodzak, który pokazywał film „Krokodyl” w tej samej sekcji w 2023 r., wspominał o podobnej nagrodzie. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Oczywiście bardzo się ucieszyliśmy z wyróżnienia i poszliśmy na małą ceremonię odebrania Złotej Szyny. Stowarzyszenie Kolejarzy Kinomanów działa przy festiwalu od prawie 30 lat. To trochę nie pasuje do medialnej otoczki Cannes, które słynie z blichtru i przepychu. Potraktowaliśmy ten laur jak nagrodę publiczności, bo komisja przyznająca Złotą Szynę składa się z kilkudziesięciu osób. Spędziliśmy prawie godzinę na gali, porozmawialiśmy z francuskimi kolejarzami i odrobinę się wzruszyliśmy. Jeden z nich podarował mi nawet książkę pod tytułem „Czerwony dywan w cieniu walki klasowej”. A któraś z organizatorek opowiadała, że w tym roku podjęto sporo działań na rzecz docenienia pracowników niższego szczebla festiwalu. Budujący jest fakt, że wokół tak potężnego wydarzenia znajduje się przestrzeń dla związków kinomanów z różnych grup społecznych. Ich nagrody nie potrzebują dodatkowego prestiżu, a i tak stały się integralną częścią Cannes.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Kamperem przed siebie

Każdy potrzebuje być szczęśliwy na własnych warunkach.


Agnieszka Kokowska – autorka zdjęć filmowych, reżyserka, edukatorka. Absolwentka Szkoły Filmowej w Katowicach na kierunku realizacja obrazu filmowego. Jej pełnometrażowy film dokumentalny „W stronę słońca” (2024) uczestniczył właśnie w 43. Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film.

W kinach od 19 lipca.


Bohaterowie twojego filmu dokumentalnego „W stronę słońca” – Kasia i Robert z trójką dzieci – zapragnęli zmiany. Porzucili dostatnie życie w Warszawie, sprzedali dom, kupili kamper i wyruszyli w świat. W czasie seansu nie dawało mi spokoju, czy zamienili wygodę na niewygodę, czy odwrotnie.
– Jak chcesz coś zmienić w swoim życiu na lepsze, to dosyć kontrowersyjnym pomysłem może być zamknięcie się w bardzo małej przestrzeni kampera z całą rodziną. Człowiek zostaje bez bieżącej wody w kranie i bez regularnego, comiesięcznego dochodu. Ale jak się głębiej zastanowić, to ta przestrzeń jest teraz nieograniczona, bo ich salon otwiera się na plażę, las, ocean, wszystko, co dookoła. Oni żyją przecież nie tylko w środku kampera, ale także na zewnątrz. Mają ogródek, o którym wielu z nas marzy, mieszkając w zatłoczonym mieście.

Marzyliśmy o nim w czasie pandemii!
– Zwłaszcza gdy pojawiły się absurdalne przepisy zakazujące wchodzić do lasów i parków. Myślę, że pandemia zmieniła życie wielu osób, którym zaczęło ono płynąć trochę spokojniej, co wywołało refleksje. We mnie pandemia wyzwoliła ogromną kreatywność. Możliwe, że bez niej bym się twórczo nie obudziła. 

Mam ADHD i gdy miałam dużo obowiązków, nie potrafiłam sobie poukładać pewnych rzeczy. Byłam przebodźcowana, więc gdy nie można było pracować, bo branża filmowa się zamknęła podczas pierwszego lockdownu, to dało mi przestrzeń, żeby troszeczkę bardziej zagłębić się w to, co mnie dziecięco pasjonuje, czyli obserwowanie kamerą rzeczywistości. Uświadomiłam sobie wtedy, że też mam coś do powiedzenia i chcę reżyserować.

Moich bohaterów poznałam miesiąc przed ich wyjazdem. Od początku wiedziałam, że to będzie długi projekt, bo to, co mnie najbardziej interesuje w ich historii, to pierwsze dwa-trzy lata podróży. Po swoich doświadczeniach emigracyjnych wiedziałam, że kiedy jesteś nowicjuszem i wymyślasz sobie, że teraz będziesz w życiu robić coś innego, kierują tobą jakieś wyobrażenia. A mnie interesowało, jak weryfikuje to rzeczywistość.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne

Tylko my dwoje – Aurora Films

przedstawia nową produkcję z gwiazdą europejskiego kina Virginie Efirą TYLKO MY DWOJE Reżyseria Valérie Donzelli Francja 2023, 105 min Przejmująca opowieść o toksycznej relacji i próbie odzyskania wolności. W KINACH OD 21 CZERWCA 2024 ROKU Aurora Films

Felietony Wojciech Kuczok

Jedna dusza, jeden głos

Wszystkiego nie sposób obejrzeć, a nawet nie warto, życia coraz mniej, a lista filmów do zobaczenia topnieje zbyt wolno, o książkach do przeczytania już nawet nie myślę, doczytuję tylko te, które wprawiają w zachwyt od pierwszego zdania, w najgorszym razie od pierwszego rozdziału – dopóki zdrowie dopisuje, skupiam się na dolinach i graniach, których nie przedeptałem, na jaskiniach, których nie spenetrowałem, na czytanie/oglądanie być może jeszcze przyjdzie czas, kiedy ciało już przestanie nadążać za umysłem. 

U syna zdiagnozowano ADHD, po matce na pewno tego nie dostał w genach, zatem wyjaśniła się nazwa medyczna tego, co brałem za swoją wrodzoną niecierpliwość. Zawsze żyłem w poczuciu, że życie jest zbyt krótkie, by się skupiać na jednej rzeczy; „najwięcej cię tam, gdzie cię nie ma”, powiadali o mnie przyjaciele poirytowani moim rozproszeniem, bo w rzeczy samej, słuchając ich (czego nie byli pewni), myślałem już o tym, kogo będę słuchał za chwilę, gdzie mnie nogi poniosą; myślałem równolegle, tłumaczyłem to podzielnością uwagi, ale ludzie, którzy ci się zwierzają, pragną uwagi niepodzielnej, być może dlatego nawiązywałem przyjaźnie równie łatwo, co je traciłem. Gdybym dopisał choć połowę książek z tych, które zacząłem, ba, gdybym dokończył co trzecie zaczęte opowiadanie, być może mój status pisarza nie podupadłby tak dramatycznie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Bez pochopnych ocen

Psują nas ci, którzy, chcąc zdobyć władzę, przekłamują historię.


Andrzej Seweryn  – aktor teatralny i filmowy, reżyser teatralny. Od 2011 r. dyrektor naczelny Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie


Spotykamy się na festiwalu Mastercard Off Camera, w przededniu specjalnego pokazu „Dyrygenta” Andrzeja Wajdy, za rolę w którym otrzymał pan na festiwalu w Berlinie Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszego aktora. Czym był dla pana ten film na przełomie lat 70. i 80., a czym jest dziś?
– Kiedy odebrałem Srebrnego Niedźwiedzia w lutym 1980 r., mieszkałem i pracowałem już we Francji. Nagle tamtejsza opinia publiczna i środowisko kulturalne dowiedziały się, że kolega, z którym współpracują i który wystąpił w „Ziemi obiecanej”, został doceniony na festiwalu w Berlinie. Stałem się jeszcze mniej anonimową postacią we francuskich kręgach filmowych i teatralnych. Ingmar Bergman uznał wręcz „Dyrygenta” za jeden z dziesięciu najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek widział. Dzisiaj wspominam go przez pryzmat wspaniałej pracy z Andrzejem Wajdą i w kontekście osobistych dramatów.

Ten film nadal jednak pozostaje w cieniu „Bez znieczulenia” lub „Człowieka z marmuru”.
– Z „Bez znieczulenia” sprawa jest prostsza. Kilka lat temu, już za rządów PiS, odbyła się wielka uroczystość w Waszyngtonie, na której Fundacja Kościuszkowska przyznała nagrodę Agnieszce Holland. Poproszono mnie, żebym wygłosił przemówienie, ale nie mogłem przyjechać i nagrałem pozdrowienia dla Agnieszki. Mówiłem o jej dorobku i pytałem, czy pamięta postać Rościszewskiego, którą mi napisała w „Bez znieczulenia”. Myśleliśmy, że nasz film jest historyczny w tym sensie, że epoka PRL już odeszła i żyjemy w innym świecie, a tu proszę, obserwujemy powrót takich ludzi jak mój bohater. Odnosiłem się do braci Karnowskich, Tomasza Sakiewicza czy wielu redaktorów z ówczesnej TVP.

Wydaje się, że „Dyrygent” jest dziś bardziej aktualny niż wtedy, bo dużo rozmawiamy o przemocy i władzy w światku muzycznym.
– Dzisiaj obnażamy toksyczne relacje we wszystkich środowiskach. Skądinąd słusznie. Obawiam się jednak, że świat łatwo się nie zmieni i zawsze będzie tak wyglądał, a kobiety i mężczyźni będą się posługiwać seksem do osiągania własnych korzyści. Trudno zmienić ludzką naturę. Seks jest narzędziem, siłą. A kiedy stosunki intymne odbywają się za obopólną zgodą, w czym problem? Wyłączam oczywiście z tej dyskusji gwałt, molestowanie czy napastliwość, które są nieakceptowalne, muszą być karane i rozliczone.

Nawiążę jeszcze do afer w szkołach teatralnych, bo każdy przypadek studenta i studentki jest indywidualny i delikatny. Przez lata jako wykładowca PWST robiłem z aktorami tzw. hard scenes, czyli trudne dla nich sceny. Oni definiowali ich trudność, wybierali, co chcą zagrać. Mógł to być pocałunek, gwałt, negliż albo wyznawanie swoich słabości i wspominanie rodziców. Nigdy niczego nie narzucałem i nie komentowałem, bo zależało mi, żeby sami stanęli wobec wewnętrznego aktorskiego problemu przed widzem. Podkreślam, to były ich decyzje. Po przeciwnej stronie mamy rzucanie krzesłami w ścianę i publiczne obrażanie studentów. Profesor, który dopuszcza się podobnych zachowań, obnaża tylko swoją słabość. Jeśli nie potrafi ciepłym głosem skłonić aktorki lub aktora do scenicznej przemiany, to źle wykonuje swój zawód. Nie zapominajmy też, że w tej pracy mogą cierpieć nie tylko kobiety, mężczyźni wcale nie są ze stali. 

Andrzej Seweryn – (ur. w 1946 r.) występował w Comédie-Française jako trzeci obcokrajowiec w historii. Współpracował z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Kieślowskim, Agnieszką Holland czy Krzysztofem Zanussim. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród, w tym Srebrnego Niedźwiedzia, Srebrnego Lamparta, Złotej Kaczki, dwóch Orłów i nagrody aktorskiej w Gdyni. Odznaczony m.in. Legią Honorową, Orderem Sztuki i Literatury, Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.