Preludium kariery

Preludium kariery

Dla śpiewaka pewnym niebezpieczeństwem jest naśladowanie kogoś innego. Jest tyle nieudanych podróbek Pavarottiego, a sztuką jest znalezienie własnego, nieudawanego brzmienia Eliza Kruszczyńska,zdobywczyni Grand Prix im. Marii Fołtyn VII Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki w Warszawie – Konkursy moniuszkowskie wykreowały już kilka znakomitych młodych gwiazd opery, o czym świadczą znane nawet w Metropolitan Opera w Nowym Jorku nazwiska Aleksandry Kurzak i Mariusza Kwietnia. Pani kariera jest jeszcze w stadium początkowym, ale w konkursie pokonała pani kandydatki o wiele bardziej doświadczone, które od lat występują w głównych rolach na scenach teatrów operowych w Polsce i za granicą. Kto był dla pani najgroźniejszym konkurentem? – Zdawałam sobie sprawę, że na tegoroczny konkurs przyjechało wielu znakomitych śpiewaków i śpiewaczek. Starałam się jednak nie rozpraszać energii na porównywanie się z innymi uczestnikami. Myślę, że konkurs dla śpiewaka zawsze jest sytuacją stresującą, i bardzo pilnowałam się, żeby zachować spokój i energię na moje występy. Przyznam, że po drugim etapie poczułam, że wokół mnie zaczyna się dziać coś bardzo pozytywnego. Zauważyłam przychylną reakcję publiczności, byłam zadowolona i to mnie bardzo zmotywowało. Czułam się teraz pewna, że śpiewam dobrze, że trzeba iść dalej w tym kierunku. Polskę reprezentowała grupa bardzo dobrych śpiewaków i jestem dumna z tego, że znalazłam się wśród najlepszych i że Polacy zostali licznie nagrodzeni w VII Konkursie Moniuszkowskim. – Jest pani Polką, ale w konkursie reprezentowała pani dwa kraje, Polskę i Włochy. – Tak, bo wyjechałam z Polski z rodzicami jako małe dziecko, jeszcze w wieku przedszkolnym. Cała moja edukacja przebiegała we Włoszech, gdzie tata otrzymał pracę w orkiestrze. Pochodzę z rodziny muzyków i mój los został przez to jakoś zdeterminowany. Pradziadek był dyrygentem w orkiestrze wojskowej, babcia uwielbiała śpiewać, ale sytuacja historyczna – a było to tuż przed wojną – spowodowała, że nie kształciła się w tym kierunku i poświęciła się rodzinie. Wujek był trębaczem w Filharmonii Łódzkiej, a po wojnie stał się jednym z organizatorów tej instytucji, zebrał rozproszonych muzyków i sami przysposobili gmach filharmonii, aby było gdzie grać. Do dziś służy on publiczności w tym samym miejscu, a zasługi wujka zostały uhonorowane przez miasto i resort kultury. Tata jest wiolonczelistą. Grał w Teatrze Wielkim w Łodzi i w Filharmonii Łódzkiej. Potem wyjechał do Włoch, do opery w Bari, która niestety kilka lat później spłonęła. Wtedy przeniósł się do filharmonii w Lecce, a w końcu trafił do orkiestry w L’Aquili. Za kilka miesięcy przejdzie na emeryturę. – A pani po ukończeniu konserwatorium w L’Aquili w klasie skrzypiec postanowiła zostać śpiewaczką. Dlaczego? – Od dziecka lubiłam sobie podśpiewywać, ale najczęściej były to jakieś lekkie, rozrywkowe kawałki. Uczyłam się gry na skrzypcach, traktując śpiewanie jako hobby. I w pewnym momencie uznałam, że skrzypce nie odpowiadają mi tak bardzo jak śpiew. Zdecydowałam się zdawać do Akademii Muzycznej w Pescarze, nawet się nie zastanawiając, jaki mogę mieć typ głosu, wysoki czy niski. O dziwo, przyjęli mnie. Śpiewać nie każdy może – Egzamin był trudny? – Nie. Zaśpiewałam jedno łatwe ćwiczenie ze zbioru Conconego, potem coś prima vista, aby komisja mogła sprawdzić, czy kandydat prawidłowo słyszy i potrafi powtórzyć za pierwszym razem. Trzeba jednak dodać, że studia wokalne we Włoszech, które są ojczyzną belcanta, a więc pięknego śpiewu, mają swój prestiż, poza tym uczelnia jest państwowa i nauka jest właściwie bezpłatna. Ze mną studiowała grupa Koreańczyków, którzy przyjechali do Włoch po 10 latach nauki w swoim kraju i te kolejne pięć lat nauki we Włoszech traktowali bardzo poważnie. Zresztą tutaj nie da się niczego oszukać – publiczność włoska doskonale zna się na śpiewie, na głosach i słucha każdego występu bardzo krytycznie. Gdy śpiewak się podoba, to ludzie wpadają w zachwyt, są owacje, ale gdy nie wzbudzi uznania, Włosi dają głośno wyraz niezadowoleniu, a nawet niektórzy bardziej krewcy potrafią czymś rzucić w artystę. Skończyłam studia, a potem jeszcze się doskonaliłam na kursach mistrzowskich, zaczynałam koncertować we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Rumunii, ale straszne trzęsienie ziemi, które nawiedziło l’Aquilę w kwietniu 2009 r. i poważnie uszkodziło także nasz dom, skłoniło mnie i mamę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 26/2010

Kategorie: Kultura