Prezydent wybierany na raty

Prezydent wybierany na raty

Wbrew tezom o kompromitacji demokracja amerykańska nie wydaje się ani zagrożona, ani wystawiona na pośmiewisko Czy Ameryka zwariowała? Wyborczy horror, jaki zaaplikowały sobie i światu Stany Zjednoczone przy okazji wyboru następcy Billa Clintona, zrodził nie tylko takie pytania. Już po nocy z 7 na 8 listopada, kiedy stacje telewizyjne najpierw (błędnie) ogłosiły zwycięstwo Ala Gore’a na Florydzie, czyli w kluczowym stanie dla tegorocznej walki o Biały Dom, a kilka godzin później uznały za prezydenta-elekta George’a Busha Juniora, by wycofywać się z tego po następnych paru godzinach, komentatorzy pytali, czy emocje związane z prezydencką batalią (i chęcią bycia “pierwszym” przy ogłaszaniu ostatecznego rezultatu elekcji) nie zaćmiewają czasem nawet amerykańskich specjalistów od masowej komunikacji. Pod koniec minionego tygodnia wątpliwości co do zasad amerykańskiej demokracji były nawet większe. Konfuzja wywołana przedwczesnym wskazaniem na triumfatora wyborów okazała się niczym w porównaniu z szokiem, jaki wywołały oskarżenia o niedopuszczanie do urn wyborczych w części okręgów na Florydzie tzw. kolorowych Amerykanów (głosujących częściej na Demokratów), a także dyskusje co do kształtu kart wyborczych w punktach głosowania i braku tychże w innych, wreszcie zapowiedzi zwolenników Ala Gore’a, że niezależnie od wyniku głosowania na Florydzie po drugim przeliczeniu zawartości urn wyborczych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Kraj