I po komisji

I po komisji

Jak wyglądała afera Rywina, zadecydują posłowie. W głosowaniu Tomasz Nałęcz skamieniał. Doskonale pokazały to kamery – w ubiegły poniedziałek sejmowa Komisja Śledcza głosowała nad końcowym sprawozdaniem. Rzecz wydawała się banalna, wcześniej posłowie ustalili, że sprawozdaniem bazowym ma być to napisane właśnie przez niego. Tymczasem podczas poniedziałkowego głosowania swoją wersję zgłosiła Anita Błochowiak. Posłowie podnieśli ręce. Pięć osób było za przyjęciem wersji Błochowiak, cztery były przeciw. Poprawka przeszła. Nałęcza zatkało. Było po wszystkim. W ten sposób komisja, po 14 miesiącach pracy, przyjęła raport, w którym czytamy, że Rywin przyszedł do Agory sam i żądał łapówki w swoim imieniu. I że nie było Grupy Trzymającej Władzę. Skandal? Owszem. Ale najmniejszy z możliwych. Raport Nałęcza Alternatywą dla wersji Anity Błochowiak była wersja Tomasza Nałęcza. W niej z kolei czytamy, że istniała Grupa Trzymająca Władzę i że należeli do niej Aleksandra Jakubowska, Włodzimierz Czarzasty i Robert Kwiatkowski. I że to oni wysłali Rywina do Agory. Po tak zdecydowanych stwierdzeniach Nałęcz w raporcie dodaje, że komisja nie ma dowodów na to, że tak było. Więc po co napisał coś, na poparcie czego nie ma „kwitów”? Jak byśmy nazwali raport komisji, bądź co bądź sejmowej, w którym padałyby oskarżenia niepoparte dowodami, wysnute w wyobraźni polityków? I Tomasz Nałęcz, i Jan Rokita nie odpowiadają na to pytanie, ale je odwracają: czy ktoś uwierzy, że Rywin oszalał i przyszedł sam do Agory po łapówkę? No, trudno w to uwierzyć. Ale czy to znaczy, że oszaleli Jakubowska, Czarzasty i Kwiatkowski? W to także uwierzyć nie sposób. W sprawie, kto wysyłał Rywina do Agory, komisja niczego nie ustaliła. Nie znalazła dowodów na to, że Rywin działał sam, nie znalazła dowodów, że wysyłali go Jakubowska, Czarzasty i Kwiatkowski. W tej najważniejszej dla całej afery sprawie komisja poniosła porażkę. Dlaczego do niej się nie przyznała? Nie byłby to wielki uszczerbek, nie wszystkie śledztwa kończą się sukcesem, wiele pozostaje nierozstrzygniętych. Nie wszystkie komisje śledcze palcem wskazują winnego. Najsłynniejsza z nich, Komisja Warrena badająca sprawę śmierci prezydenta Kennedy’ego, nie doszła do jednoznacznych konkluzji. I jej członkowie mieli odwagę przyznać się do tego. Ale w Polsce mamy inne zwyczaje. Pomysł stwierdzenia, że w najważniejszej części swojego zadania komisja do niczego nie doszła, nie przyszedł do głowy żadnemu z jej członków. Zamiast tego mamy logikę walki. I Rokita, i Nałęcz nawymyślali więc piątce posłów, którzy głosowali inaczej – Anita Błochowiak wykonała partyjne polecenie, poseł Kopczyński (niezrzeszony, wcześniej LPR) został kupiony, a poseł Łączny z Samoobrony, no cóż, głosował na polecenie Leppera, bo zawarty został kolejny sojusz SLD z Samoobroną. Tak jakby Rokita z Nałęczem nie należeli do żadnej partii i byli wzorcem bezstronności z Sevres. Poseł Rokita już zdążył parokrotnie wezwać Sejm, by tak zagłosował nad raportem, żeby oskarżenie dotknęło „spiskowców z SLD”. Jak sam zapewniał, w imię „prawdy”. Jego prawdy. Koncepcja Rokity i jego kolegów jest więc taka, że to posłowie, w głosowaniu nad raportem, mają zadecydować, która z wersji jest prawdziwa, a która nie. To znaczy, że o tym, co jest prawdą, a co nie jest, ma zadecydować aktualnie dająca się złożyć większość. To cud, że polski Sejm nie głosował jeszcze, że dwa razy dwa jest osiem! Przy czym jest prawdopodobne, że wzywając Sejm do odrzucenia sprawozdania komisji i przyjęcia ich poprawki, domagają się rzeczy niemożliwej. Bo ustawa o Komisji Śledczej wskazuje, że ta po zakończeniu prac przedstawia raport Sejmowi. I tyle. W ustawie nic więcej na ten temat nie ma. A to oznacza jedno: że Sejm może raport przyjąć bądź odrzucić. I nie będzie mógł głosować nad poszczególnymi częściami ustawy, nad wnioskami mniejszości etc. Tu zresztą zamysł ustawodawcy był jak najbardziej słuszny – to komisja bada sprawę i pisze raport, a nie Sejm. Prawda nie może być głosowana, i to przez posłów, którzy tą sprawą się nie zajmowali. Co więcej, z zapisów ustawy nie wynika, by odrzucenie raportu czymś skutkowało. Podobnie zresztą jak przyjęcie. Komisja zupełnie się więc zapętliła i ośmieszyła. Ale czy mogło być inaczej? Grzech pierworodny Klimat skandalu był przyklejony do prac komisji właściwie od samego początku. Powoływano ją w burzliwej atmosferze, targowano się o jej skład, o to, kto będzie jej przewodniczącym. Politycy już wtedy wiedzieli, jakie to ważne. Co prawda, po paru tygodniach jej pracy zaświtała nadzieja, że podziały polityczne nie okażą się istotne, ale było to złudne. Politycy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2004, 2004

Kategorie: Kraj