Polityka prorodzinna staje kością w gardle kolejnym politykom i partiom Festiwal licytacji, kto jest bardziej prorodzinny trwa w Sejmie w najlepsze. Rodzina i prorodzinność stała się dla polityków rodzajem fetyszu. Gospodarka, owszem, rzecz ważna. Budżet? Jaki jest, każdy widzi. Ale zarzut o brak prorodzinnego nastawienia to obelga, jakiej żaden polityk nie zniesie. – Dzieci w Polsce jest za mało – mówił podczas specjalnej konferencji prasowej w Sejmie prezes PiS, Jarosław Kaczyński. Przekonywał, że polska rodzina potrzebuje wsparcia. Jakiego? Przede wszystkim przedłużenia urlopów macierzyńskich, bo obecne 16 tygodni to stanowczo za mało. Ponoć docierały do niego głosy kobiet masowo krytykujących istniejące rozwiązania. Dlatego samo becikowe nie wystarczy, a urlopy macierzyńskie docelowo w 2008 r. powinny trwać minimum 26 tygodni. Becikowe plus więcej czasu dla dziecka zaraz po jego urodzeniu to patent nowych władz na walkę z niżem demograficznym. Pytanie, czy skuteczny? Czy 500, 1 tys., a nawet 2 tys. zł zachęci kobiety do rodzenia dzieci? Niekoniecznie, ale z drugiej strony – zawsze lepsze to niż nic. Poza tym dla polityków ostatnio liczy się, by mieć system. Bo kto opracował system, ten ma patent na rodzinę. Działanie bezsystemowe jest odsądzane od czci i wiary. – Koncepcja polityki prorodzinnej w wykonaniu prawicy, sprowadza się do tego, że mamy się starać począć więcej dzieci. Mówią nam, że to będzie pierwszy krok. Tylko dobrze jest wiedzieć, dokąd się wyrusza, czy to będzie mokradło, pustynia, czy rzeczywiście idziemy jakąś drogą – mówi posłanka Sojuszu, Izabela Jaruga-Nowacka. Obecna opozycja, czyli głównie SLD, nie zostawia na tych pomysłach suchej nitki. Chodzi głównie o finanse. Bo już na samo wydłużenie urlopów macierzyńskich w przyszłym roku trzeba będzie wygospodarować w budżecie 300 mln zł. Patrząc z boku na te przepychanki, łatwo dojść do wniosku, że polityka prorodzinna to fatamorgana. Istnieje tylko w umysłach polityków, a jej dobrodziejstwa rzadko kiedy spływają na zwykłych obywateli. Przychodzi prawica do władzy i robi dokładnie na odwrót niż wcześniej lewica (a ta poprzednio też specjalnie się nie napracowała). Zamiast działania we wspólnym interesie są co najwyżej pojedyncze gesty. I to bez względu na polityczny proporczyk. Antyrodzinne SLD? – Trzeba nie tylko począć dziecko, lecz także stworzyć mu warunki na miłość, na wychowanie, na wykształcenie, opiekę zdrowotną. I taką politykę prorodzinną chcemy popierać. Nieprawdą jest, że nie popieramy zwiększenia świadczeń z tytułu urodzenia dziecka. Jesteśmy przeciwko rozdawnictwu pieniędzy dla wszystkich. Nie ma powodu, żeby z naszych podatków robić prezenty tej samej wysokości dla osób, dla których to będzie istotna pozycja w budżecie i dla tych, którzy mają znaczne środki i stać ich na wychowanie dzieci – mówi Jaruga-Nowacka. Na kontrę nie trzeba długo czekać. – SLD jest partią skrajnie antyrodzinną – grzmią posłowie na prawo od sejmowej mównicy. I z łatwością znajdują argumenty na poparcie tych słów. Bo to za czasów Sojuszu skrócono urlopy macierzyńskie, podniesiono VAT na artykuły dziecięce, upadła ustawa o ulgach podatkowych na dzieci. Niczym ciężkostrawna kolacja SLD odbija się też likwidacja funduszu alimentacyjnego. Kobiety głośno wtedy protestowały. Pod obywatelskim projektem ustawy zebrały 300 tys. podpisów, a wokół tej idei powstało koło 70 organizacji społecznych. Wtedy jednak nikt z ówczesnych władz nie miał za wiele czasu, by z nimi dyskutować. Fundusz szybko zastąpiono dodatkiem rodzinnym. Zgodnie z pierwszą wersją ustawy o świadczeniach, za samotne wychowywanie gromadki dzieci można było liczyć na niezłe pieniądze od rządu. Tym jednym posunięciem lewicowi politycy zafundowali nam falę rozwodów. Opłacało się być samotnym. Kontrargument SLD na te zarzuty jest od dłuższego czasu niezmienny: nowoczesna polityka prorodzinna polega na bardzo precyzyjnym adresowaniu środków, a nie na powszechnym rozdawnictwie. Lewicowi politycy licytują się, że to za ich czasów na świadczenia rodzinne w 2004 r. wydano prawie miliard więcej niż w 2003 r.. Prowadzono też program „Posiłek dla potrzebujących” (trwał rok, ale lepszy rydz…). Z budżetu państwa udało się wtedy przeznaczyć na ten cel około 300 mln zł. Były też szkolne wyprawki dla uczniów. – SLD jest zdania, że polityka prorodzinna to nie są jednorazowe podarki, gdy rodzi się
Tagi:
Paulina Nowosielska









