Serbia jest największym przegranym rozpadu Jugosławii. Leczy się z manii wielkości Korespondencja z Belgradu Znalazłem się w Serbii z małżeństwem przyjaciół z Warszawy, które zaplanowało sentymentalną podróż na dość odległe od Belgradu południe kraju, aby spotkać żyjących i odnaleźć groby zmarłych członków rozległej rodziny. Ja podróżowałem z bagażem własnych wspomnień korespondenta TVP i „Życia Warszawy” w Jugosławii z przełomu lat 70. i 80. Od tego czasu nie byłem w tym miejscu. Ataków NATO nam nie darowali O tym, że 15 czerwca mógłbym zostać trzymilionowym klientem belgradzkiego lotniska w tym roku, dowiedziałem się dopiero z magazynu „Terminal”, który przechwala się, że Aerodrom Nikola Tesla bije rekordy. Serbia chce być tranzytowym hubem regionu, Air Serbia lata już od zeszłego roku do Nowego Jorku, planuje linię do Pekinu. Rozbudowane, odświeżone i dobrze zorganizowane lotnisko jest zaproszeniem dla inwestorów. Niestety, nie padło na mnie i trzeba było odłożyć na inną okazję sprawdzian, ile jest dzisiaj gościnności w tym narodzie, a dokładniej, ile jej zostało z czasów, kiedy każdego serbskiego gazdę, a i gazdaricę, jeżeli tylko niewiasta miała cokolwiek do powiedzenia w domu, wypełniał bez reszty imperatyw ugoszczenia drugiego człowieka. Zresztą pewnie i tak nie padłoby na Polaka, gdyby w Serbii trzeba dziś było ufetować jakiegoś jubileuszowego gościa, klienta czy pasażera. Polacy wyszli tutaj z mody dokładnie 24 marca 1999 r., kiedy pierwsze rakiety NATO uderzyły w „cele wojskowe i strategiczne Jugosławii”. Następnego dnia ktoś wysmarował na ścianie budynku polskiej ambasady napis: AGRESORI. Coś wtedy się skończyło między nami i Serbami. Wyparowała nadzwyczajna serdeczność, obecna od zawsze w jednym i drugim narodzie, rozsadzająca najsztywniejsze ramy protokołu dyplomatycznego. Nie zaszkodził jej udział polskich rekrutów z zaboru austriackiego, którzy z Węgrami i całą armią Franciszka Józefa wyruszali na podbój Serbii. Wręcz jej pomogło nakazane nam przez Stalina potępianie prezydenta Tity i wyprowadzanie go w pochodach pierwszomajowych jako „psa łańcuchowego imperialistów amerykańskich”. Najbardziej zaś umacniał ją handel: polskie radyjko na baterie Szarotka, jugosłowiański płaszcz ortalionowy, polskie ręczniki i kryształy za dojczmarki, dinary i dolary na targu w Zemunie. Takie transakcje poza serdecznością wymagały jeszcze wzajemnego zaufania. Serbia droga dla swoich Polacy zwykle zwracają się tutaj do gospodarzy gwarą pansłowiańską. Nieuchronnie pada wtedy pytanie: „Skąd jesteście?”. Tak zostało, tyle że w reakcji na odpowiedź „Polska” nie ma już dawnego wybuchu radosnego entuzjazmu: „Ach, Lato, ach Walesa!”. Nie usłyszałem: „Ach, Lewandowski!”. Jest poprawność bałkańska. Kelner machnie ci ścierą przed nosem, położy na stole popielniczkę i zapyta, czego się napijesz. Wszyscy tu palą jak dawniej, w każdym miejscu i w każdym momencie, kiedy tylko mają wolną rękę i niezajęte w stu procentach usta. Jak oni wytrzymają bez dymu w Unii Europejskiej? Serbowie są niepokonanymi mistrzami świata w gościnności, choć Polak, który miał okazję od dawna śledzić ich formę w tej dyscyplinie, musi zauważyć, że najwidoczniej tak zmienił się świat na zewnątrz, że oni już nie muszą przesadnie się wysilać, żeby utrzymać raz zdobyte mistrzostwo. Serbia zrobiła się powściągliwsza w uczuciach, za to staniała dla nas. Na ogół polscy turyści nie wpadają w popłoch, kiedy przychodzi tu do płacenia rachunku. Na przeżycie w Belgradzie wydaje się znacznie mniej niż w Warszawie, nawet gdy korzysta się wyłącznie z barów, kawiarni i restauracji. Serbia jest droga dla swoich. Niewiele ponad 1,5 tys. zł wyniosła w stolicy przeciętna płaca w maju. Na prowincji – o jakieś 200 zł mniej. Za metr kwadratowy nowego mieszkania w dzielnicy Novi Beograd na lewym brzegu Sawy trzeba zapłacić 6-7 tys. euro. W Belgradzie mieszka 30% obywateli republiki. Tu jest więcej pracy i lepsze wynagrodzenie niż w małych miasteczkach. Wszędzie praca jest tania i wszędzie jej brakuje, ale na prowincji widać na każdym kroku, że rozwój stanął, że ludzie biedują. Młodzi, wykształceni uciekają za granicę. Przewodniczący Lewicy Serbskiej Borko Stefanović pyta przedstawicieli Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czy wiedzą, jak żyje przeciętna serbska rodzina, skoro wmawiają Serbom, że ich rząd „podąża drogą reform we właściwym kierunku”. Żywność jest u nas droższa niż w Niemczech,










