Po co wracać do serialu po latach, skoro poprzednia wersja ma status kultowej? Widoczny w ostatnich latach recykling pomysłów w branży telewizyjnej zdaje się dowodzić, że wciąż najbardziej lubimy oglądać te seriale, które już dobrze znamy. Reaktywacja kultowych produkcji, takich jak „Z archiwum X” czy „Twin Peaks”, dowiodła, że fani klasyków małego ekranu ciągle są zainteresowani ich światem przedstawionym i gotowi wrócić do przeszłości. Kontynuacje wielu produkcji mają się całkiem dobrze, do tego stopnia, że co chwila słyszymy o powrotach kolejnych tytułów, np. „Roseanne” z komiczką Roseanne Barr w roli głównej. Coraz donośniejsze są pogłoski o reaktywacji „Przystanku Alaska”. Czym innym są jednak kontynuacje hitów sprzed kilkunastu lat, a czym innym rebooty, czyli ich nowe wersje, a tych także nie brakuje. „Dynastia” na nowe czasy „Dynastia” (1981-1989), emitowana w Polsce we wczesnych latach 90., była rewolucją kulturową. Serial idealnie zdefiniował nasze przemiany obyczajowe i społeczne. Trafił na podatny grunt transformacji, kiedy nie wiedzieliśmy dokładnie, co zrobić z nadmiarem nowych bodźców i możliwości. Bohaterowie „Dynastii” pokazywali nam, jak żyją krezusi z branży naftowej. Wprowadzenie Stevena, czyli bohatera homoseksualisty, popularne wówczas wątki związane z porwaniem Fallon przez UFO, krzykliwe makijaże, błyszczące cekinami stroje oraz natapirowane fryzury – wszystko do dzisiaj wspominamy z sentymentem jako wyjątkowy festiwal w polskiej codzienności okresu gwałtownych zmian. O życiu Carringtonów rozmawialiśmy co poniedziałek ze znajomymi w pracy albo w szkole. Po co więc wracać do serialu po latach, skoro poprzednia wersja ma status kultowej? Alexis Colby jest tylko jedna. Jednak amerykańska stacja CW niezrażona ryzykiem porażki postanowiła wyprodukować Carringtonów na nowe czasy. „Dynastia” zadebiutowała 11 października tego roku (polscy widzowie mogą oglądać nowe odcinki co czwartek na Netfliksie) i wzbudziła spore zainteresowanie, bo fani oryginału zastanawiali się, czy to może się udać. Nowa „Dynastia” jest jednak zupełnie inna niż jej poprzedniczka, odpowiada na zupełnie inne potrzeby. Mimo że widzimy Blake’a Carringtona, który za chwilę poślubi Krystle (tym razem Krystle nie jest blond pięknością, ale młodą karierowiczką o latynoskich korzeniach – w tej roli Nathalie Kelley), z czym nie chce się pogodzić jego córka Fallon (brawurowa Elizabeth Gillies) – wiemy, że ten serial nie zrewolucjonizuje telewizji jak poprzednik z wczesnych lat 80. Czas wielkich oper mydlanych z intrygami w świecie zamożnych białych południowców w jakimś sensie już minął. Chociaż opera mydlana nie umarła całkowicie (w tym roku „Moda na sukces” obchodziła 30-lecie i dzięki nowemu pokoleniu aktorów trafia do coraz młodszej widowni), jej zasięg i realny wpływ na widzów mocno się skurczył. „Dynastia” nie nauczy nas niczego nowego na temat życia zamożnych konserwatystów, ponieważ jeśli mamy ochotę, nauczymy się tego z Instagrama albo śledząc vlogi popularnej influencerki na YouTube. Współcześnie każdy deficyt wiedzy możemy zaspokoić natychmiast, nie potrzebujemy do tego serialu. Owszem, wiedza podana tą drogą może być ciekawym dodatkiem, ale znacznie szybciej zdobędziemy ją poprzez media społecznościowe albo dzięki zasobom wyszukiwarki internetowej. Nie znaczy to jednak, że „Dynastia” nie znajdzie widowni. Z pewnością śledzenie tego, jak scenarzyści zmodyfikowali oryginał na potrzeby współczesności, może być źródłem dobrej zabawy. Podobnie jak weryfikowanie, na ile widzom starczy cierpliwości, by obserwować zwroty akcji i catfight (spektakularne walki głównych bohaterek obrzucających się poduszkami, ciągnących się za włosy i zrzucających ze schodów), będące ewidentnym ukłonem w stronę starszej widowni. Alexis Colby wciąż się nie pojawiła, ale już wiemy, że tę rolę powierzono znanej z serialu „Gotowe na wszystko” Nicollette Sheridan. Kolejną niespodzianką jest fakt, że rolę Sammy Jo otrzymał… Rafael de La Fuente. Tym razem Sammy Jo jest postacią męską, a dokładniej sprawiającym liczne kłopoty siostrzeńcem Krystle. Ocalić świat przy użyciu scyzoryka Dzieciaki urodzone w latach 80. doskonale pamiętają, że ocalenie ludzkości przed zagładą nie zawsze wymagało wielkiego wysiłku, czasem wystarczył spinacz albo pilnik do paznokci. Tak wspominany jest do dziś „MacGyver” (1985-1992), jeden z kultowych seriali przełomu lat 80. i 90. Pomysł nakręcenia nowej wersji hitu od początku wydawał się ryzykowny, ale stacja CBS uznała,










