Śpiewać nie każdy może

Śpiewać nie każdy może

Na festiwalu w Krynicy było różnie: chór wchodził nie w porę, solista robił “koguta”, tancerze straszyli brzuszkami. W “Romie” Kaczyńskiego takie rzeczy by nie przeszły Chociaż krynicki Festiwal im. Jana Kiepury odbywa się na początku września, już po sezonie, wszystkie hotele i pensjonaty w okolicy wypełnione są po brzegi. Tłumy zjeżdżają z całej Polski, są też goście z zagranicy, stali bywalcy. Kuracjusze z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem planują pobyt w sanatoriach, tak aby termin zbiegł się z festiwalem. Krynicka impreza odbywa się już od 34 lat (od 18 lat dyrektorem artystycznym jest Bogusław Kaczyński) i ma ustaloną renomę. W tym roku uczestniczyło w niej około 20 tysięcy widzów. Gwiazdy i gwiazdki Program artystyczny był zróżnicowany – plenerowy koncert trzech tenorów (Dariusz Stachura, Ryszard Wróblewski, Bogusław Morka), na który przyszło kilka tysięcy ludzi, operetka, koncerty, monodram, recitale, filmy z Janem Kiepurą. Zróżnicowany był też poziom artystyczny. Gwiazdą numer 1 był światowej sławy śpiewak Kałudi Kałudow, urzekający przepięknym głosem (liryczny, aksamitny tenor, duży wolumen) i zmysłową interpretacją, którego mogliśmy podziwiać w gali opery włoskiej oraz w repertuarze popularnym. Znakomicie zaprezentował się także Dariusz Stachura, uczeń Kałudowa, obdarzony ciepłym, “południowym” tenorem, który wraz ze swoim mistrzem śpiewał m.in. pieśni neapolitańskie. Artystom towarzyszyła orkiestra KWK “Staszic” pod dyrekcją Grzegorza Mierzwińskiego. Niezapomniana była też Violetta w “Traviacie” w reżyserii Wiesława Ochmana, kreowana przez Annę Lorenc, śpiewaczkę o pięknym, lirycznym sopranie, wielkiej wrażliwości i silnej osobowości scenicznej. Szkoda, że partnerował jej w roli Alfreda Juliusz Ursyn-Niemcewicz, o skrzekliwym, małym tenorze, mający problemy z górnym rejestrem (i nie tylko). W sumie jednak “Traviata” była przedstawieniem festiwalu. Wydarzeniem była też “Księżniczka Czardasza” – i to kuriozalnym. Przedstawienie zostało sprowadzone z Opery Śląskiej w Bytomiu – chór, balet i orkiestra. Soliści z dawnej warszawskiej “Romy” musieli wpasować się w gotowe przedstawienie, zmienione, skrócone, nie mające zbyt wiele wspólnego z tym, co napisał Emmerich Kalman. W dodatku dość kiepskie: niemrawy balet, chór mający kłopot z poczuciem rytmu i dykcją, zgrzebne kostiumy. W porównaniu z “Księżniczką Czardasza” wystawioną w “Romie” – bieda z nędzą. A jednak soliści z “Romy” stanęli na wysokości zadania i po zaledwie jednej próbie generalnej dali takie przedstawienie, że wprawili w zdumienie orkiestrę bytomską, która stwierdziła, że grała “Czardaszkę” wiele razy, ale dopiero teraz wie, dlaczego ludziom operetka się podoba. A nie było to bynajmniej wybitne przedstawienie. Grający Boniego Wojciech Wróblewski miał chore gardło, Bogusław Morka (Edwin) zrobił “koguta”, Grzegorzowi Bayerowi (Feri) wycięto większość partii, bo ponoć w Bytomiu nikt nie mógł ich zaśpiewać. Odtwarzającej główną rolę Grażyny Brodzińskiej nie było słychać, jeśli nie stała tuż przy mikrofonie: artystka nie śpiewa dolnych dźwięków, górne piszczy, ale za to – jak skomentowała publiczność – przywiozła ze sobą aż 16 sukien. Z kolei Małgorzata Długosz w roli Stazi (ciemny, liryczny sopran) – wspaniała! Aż żal, że to nie ona zagrała główną rolę: ta młodziutka śpiewaczka ma nie tylko piękny głos, także wdzięcznie prezentuje się na scenie. Krynicka publiczność miała też okazję posłuchać Iwony Hossy (sopran), laureatki wielu prestiżowych nagród oraz młodych śpiewaków, spośród których wyróżnia się Izabela Tarasiuk (mezzosopran). Ciekawym pomysłem było sprowadzenie Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej z Sopotu, z André Ochodlo, który śpiewał pieśni żydowskie. Największym powodzeniem cieszył się jednak pożegnalny koncert galowy, wykonany przez artystów warszawskiej “Romy”. Wprawdzie zespół się rozpadł, ale do Krynicy przyjechało wielu solistów. Zabłysnęły przede wszystkim sopranistki – Małgorzata Długosz i Joanna Cortés (aria Maricy z I aktu “Hrabiny Maricy”) oraz baryton Grzegorz Bayer, który zachwycił zwłaszcza mistrzowskim wykonaniem “Człowieka z La Manchy” M. Leigha. Duże brawa dostali tenorzy Krzysztof Bednarek i Ryszard Wróblewski. Natomiast ani Krystyna Tyburowska (piskliwy sopran) ani Zbigniew Macias (wątły baryton) nie mogli tego wieczoru zaliczyć do udanych. Najgorzej jednak wypadł chór z Bytomia: za późno wchodził, nie zawsze w tej co trzeba tonacji, aż Orkiestra Filharmonii Węgierskiej w Debreczynie (najlepsza na festiwalu) stawiała oczy w słup. Zaskoczył też balet: ospały, część tancerzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 38/2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Ewa Likowska