Niezwykle trudno przewidzieć, co będzie przebojem. Na to nie ma mądrych Krzysztof Cugowski – (ur. w 1950 r. w Lublinie) w 1969 r. założył Budkę Suflera. W 1972 r. do zespołu dołączył Romuald Lipko. W 1976 r. Cugowski opuścił Budkę Suflera na osiem lat. W tym czasie pracował z zespołami Spisek i Cross. Powrócił w 1984 r. Największy sukces przyniosła mu płyta „Nic nie boli, tak jak życie” (z piosenką „Takie tango”), której sprzedaż przekroczyła milion egzemplarzy. Między innymi dzięki temu zespół wystąpił w 1999 r. w nowojorskiej Carnegie Hall. 15 grudnia prezydent Bronisław Komorowski odznaczył trzech muzyków Budki Suflera: Krzysztofa Cugowskiego, Romualda Lipkę i Tomasza Zeliszewskiego, Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla polskiej kultury i osiągnięcia artystyczne”. Istnieją już ponad 40 lat. Nazwa Budka Suflera elektryzuje kilka pokoleń fanów prawdziwie dobrej muzyki. Rozpoczyna Romuald Lipko, rytm wystukuje Tomasz Zeliszewski; płyną pierwsze słowa: „Znowu w życiu mi nie wyszło”. Przed państwem Krzysztof Cugowski! Tak było do 2014 r., kiedy fanów zelektryzowała wiadomość, że to już definitywny rozbrat ze sceną, z publicznością. Na okładce płyty „Zawsze czegoś brak” pańska, uważam, że znamienna, wypowiedź: „Najważniejsi są oczywiście fani. To jedyne, co nas motywuje do tego, żeby jeszcze grać. To, że na koncerty ciągle przychodzą ludzie, którzy chcą nas słuchać, których interesuje to, co robimy. Nic poza tym. (…) Publiczność to jest jedyne kryterium, jedyny istotny element całej zabawy. A skoro publiczność nas chce… Jeszcze trochę Wam pogramy”. – To wszystko prawda i, co więcej, to wszystko zrealizowaliśmy. Płyta była wydana na nasze 35-lecie i rzeczywiście jeszcze trochę pograliśmy. Następne pięć lat. Fakt, że „Budka Suflera” kończy działalność, wcale nie oznacza, że Krzysztof Cugowski przestanie śpiewać? – Jasne, to zupełnie oczywiste! Tak jak ja nie przestanę śpiewać, tak samo Romek Lipko nie przestanie pisać piosenek różnym wykonawcom, a Tomek Zeliszewski nie przestanie grać z różnymi ludźmi i będzie wydawał nasze nowe płyty, bo materiału na nie jest masa. Zupełnie normalna rzecz – to nie tak, że 31 grudnia wspólnie zarządzamy koniec i nikt nic nie będzie robił, tylko będziemy siedzieć w domu. Przychodzi po prostu taki czas, i nie jest to chyba nic nadzwyczajnego, że wystarczy. Na czym polegał fenomen Budki Suflera? – Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ nie mogę być obiektywny. A jeżeli nie będę obiektywny, zostanę uznany za megalomana. Myślę jednak, że wiele czynników wpłynęło na to, że nasz zespół tak długo trwał w tak dobrej kondycji artystycznej. Piosenki, które śpiewamy, i sposób ich wykonania na pewno przyciągają. Także niestandardowe teksty są naszym atutem. Ciężko mi stwierdzić, dlaczego akurat nam się udaje, gdyż patrzę na to od środka. Myślę, że bardziej obiektywny pogląd na sprawę naszego fenomenu mają słuchacze. Nie tylko moim zdaniem mieliście potencjał, by stać się grupą światowej klasy. – To jedyna rzecz, której w naszej karierze mi brakuje. Mówiłem o tym wielokrotnie. Prawda jest taka, że wtedy, kiedy byliśmy młodzi, energiczni i można było to zrobić, nie mieliśmy na to szans, bo paszport był „w szafie pancernej na milicji”, jak się wtedy mówiło, itd., itp. Owszem, można było spróbować jakichś ucieczek, ale nigdy nie byłem człowiekiem ekstremalnie nastawionym do życia. Jestem jedynakiem – miałem rodziców w podeszłym wieku i wiem, że gdybym wyjechał na stałe, to byłaby ostatnia chwila… i jeszcze parę innych powodów. Mówię oczywiście w swoim imieniu, bo nie wiem, co koledzy mają na ten temat do powiedzenia, i to jest ich sprawa. A kiedy już mogliśmy spróbować takich rzeczy, byliśmy za starzy. Jednak nigdzie nie jest napisane, że kiedykolwiek coś by z tego wynikło. No, nie ma co gdybać. Kariera tanga W biografii wspomina pan, że kiedyś w kategorii tradycyjnego sposobu zabawy byliście w ścisłej czołówce polskich zespołów. Cytuję: „Nigdy nie organizowaliśmy – i trochę tego na stare lata żałuję – żadnych seksualnych orgii. Ponad damsko-męskie sprawy przedkładaliśmy alkoholowe bankiety”. – To, że ominęły nas wszystkie „atrakcje” związane z narkotykami, uważam za ogromny sukces. To nie jest kwestia braku możliwości, bo takowe były, ale zdołaliśmy się przed paskudztwem uchronić. Często pan powtarzał, że trudno przewidzieć, co będzie przebojem. – Na to rzeczywiście nie ma mądrych. My z reguły przeżywaliśmy
Tagi:
Maciej Polkowski









