Czy Syria doczeka się planu powojennej odbudowy? Choć to teza w obecnym klimacie geopolitycznym dość ryzykowna, spośród wszystkich starć militarnych XXI w. właśnie wojna domowa w Syrii była i jest konfliktem, który najsilniej odbija się na życiu Europejczyków. Ta najbardziej namacalna płaszczyzna to wywołany wojną kryzys migracyjny, który z różną intensywnością trwa do dziś. Doprowadził on do wyjścia z cienia demonów nacjonalizmu, walnie przyczyniając się do wzmocnienia polityków w typie Viktora Orbána czy Giorgii Meloni. Wojna w Syrii wsparła też rządy Recepa Erdoğana w Turcji – Unia Europejska może go krytykować w sposób co najwyżej ograniczony, to on bowiem zgodził się przechować (bo o asymilacji trudno mówić) na terytorium swojego kraju 3,5 mln syryjskich uchodźców, jak wylicza UNHCR, agencja ONZ ds. uchodźców. To, że są oni w tej chwili w Turcji, dla Brukseli oznacza, że nie ma ich w Europie, za co zresztą Wspólnota płaci ogromne pieniądze – 6 mld euro rocznie. Daleko do normalności Opisywanie skutków tego konfliktu przypomina rzucanie kamieni w wodę i obserwowanie coraz szerszych kręgów na powierzchni. Niezdecydowanie Baracka Obamy w kwestii ewentualnej wojskowej interwencji USA przeciwko reżimowi Baszara al-Asada było początkiem otwartego kwestionowania amerykańskiego przywództwa w świecie, utorowało też drogę Rosjanom do militarnej obecności na Bliskim Wschodzie. Syria stała się poligonem nie tylko dla regularnych wojsk Kremla, ale przede wszystkim dla najemników z Grupy Wagnera, którzy tam zdobyli pierwsze poważne doświadczenia w otwartych starciach bojowych, wykorzystywane teraz przez nich na froncie ukraińskim. Ten konflikt wstrząsnął relacjami Waszyngtonu z najważniejszymi europejskimi stolicami i z Izraelem, a Rosjanom dał zastrzyk strategicznej pewności siebie. Przekształcił się w żyzną glebę dla islamskiego terroryzmu, który przez kilka lat regularnie manifestował się na ulicach europejskich miast. Wreszcie – co w dyskusjach o Syrii pojawia się coraz częściej, ale i tak za późno – konflikt ten określa się mianem pierwszej w historii ludzkości wojny klimatycznej, za jej bezpośrednią przyczynę uznając wielką suszę z 2006 r., następującą po niej migrację ludności wiejskiej do miast i wynikające z niej zwarcia na tle etnicznym i religijnym. Powody, dla których Europejczykom powinno zależeć na zakończeniu tej wojny, można wymieniać długo. Tymczasem, choć konflikt ten bardziej się tli w tej chwili niż bucha otwartym ogniem, Syrii wciąż daleko do normalności. Jakby tego było mało, w tym czasie na rubieżach zjednoczonej Europy wybuchła kolejna zbrojna awantura, przez Zachód potraktowana znacznie poważniej. Bo bliżej granic Wspólnoty, bo adwersarz wagi ciężkiej, w dodatku z bronią nuklearną. Bo Putin kwestionuje cały zachodniocentryczny porządek międzynarodowy, przytula się do Chin, blokuje rozwój NATO. Skoro jednak powoli zaczyna się debata na temat powojennej rekonstrukcji Ukrainy, a korporacje amerykańskie i europejskie ustawiają się w kolejce do krojenia tortu, wypada zadać pytanie: co z odbudową Syrii? Damaszek i reszta Stary Kontynent tak bardzo już przywykł do telewizyjnych migawek z kompletnie zdewastowanych Hims czy Aleppo, że większość odbiorców informacji przenosi te wyobrażenia katastrofy na całe terytorium Syrii. W powszechnym wyobrażeniu to nadal państwo upadłe, w którym nie da się żyć, z którego ucieka każdy, kto jest w stanie przebyć trudną, czasem śmiertelnie niebezpieczną drogę do Europy. Tymczasem w Syrii nadal żyją ludzie – i to często ludzie szczęśliwi, wstający rano do pracy, a wieczorem szykujący się spokojnie do snu. W Damaszku, stolicy kraju, zamieszkanej nieprzerwanie od 12 tys. lat, są miejsca nietknięte przez wojnę. Co więcej, wraca do nich turystyka międzynarodowa. Według oficjalnych statystyk tamtejszego rządu przez ostatnie kilka lat kraj regularnie odwiedzało prawie 2,5 mln osób, w tym roku władze oczekują przebicia pułapu 3 mln. W większości są to turyści z Rosji i krajów Europy Środkowo-Wschodniej, choć trafiają się przybysze z Ameryki Łacińskiej, Europy Zachodniej czy Azji. To oczywiście wciąż ułamek w porównaniu z latami przedwojennej świetności – w 2010 r., jedyny raz w historii kraju, do Syrii wjechało 10 mln obcokrajowców, ale trend jest wyraźnie wzrostowy. Damaszek nie tętni jeszcze życiem jak kiedyś, ale na jego ulicach spotkać można licencjonowanych przewodników z megafonami i kolorowymi parasolkami. Dla kraju, z którego od 2011 r. uciekło prawie 7 mln osób, a niemal drugie tyle musiało migrować









