Koczownicy z dworca Zoo

Koczownicy z dworca Zoo

Bezdomni_1 Na pomoc z zewnątrz bezdomni reagują zwykle konfrontacyjnie, ale wobec 'swoich' są raczej solidarni. Fot. Wojciech Osiński

Po zabójstwie 60-letniej Niemki w Tiergarten berlińskie władze chcą deportować bezdomnych Polaków Korespondencja z Berlina Elisa zakrywa dłonią twarz. – Proszę nie robić zdjęć! – krzyczy. Bezdomna Niemka jest rozmowna, choć do medialnej popularności zachowuje dystans. Elisa ma 57 lat i pochodzi z kolońskiej dzielnicy Auweiler. Najpierw straciła pracę, potem męża. Do Berlina przyjechała dwa lata temu. Wcześniej przez rok wędrowała po kraju. – W małych miastach nie ma szans na przeżycie. Tutaj jest doskonała infrastruktura dla bezdomnych. Poza tym do niedawna straż miejska nie zapuszczała się zbyt często w te rejony – uważa. Inny świat Elisa siedzi wśród równo poustawianych siatek, walizek i wózków. Lubi mieć spokój i wszystko przy sobie. Cierpliwie czeka na ciepły obiad, który zaraz będzie rozdawany przy przystanku Zoologischer Garten, uchodzącym za centrum bezdomnych w Niemczech. Działa tu tzw. misja dworcowa (Bahnhofsmission), która oprócz wydawania posiłków służy bezdomnym także darmową pomocą medyczną. Namiot Elisy stoi w głębi stołecznego Tiergarten, w miejscu niewidocznym dla policyjnych patroli, których liczba ostatnio się zwiększyła. Taką decyzję podjęła na początku października stołeczna Izba Deputowanych (parlament i miasta, i kraju związkowego – przyp. red.), po tym jak 5 września zamordowano niedaleko dworca 60-letnią Susanne Fontaine. Ciało niemieckiej historyczki sztuki zostało znalezione nieopodal namiotów rozbitych na nasypie kolejowym przy berlińskim zoo. W tym miejscu koczują ludzie, którzy wypadli z życiowych torów. W 1978 r., po ukazaniu się poruszającej książki „My, dzieci z dworca Zoo”, cały świat dowiedział się, że właśnie tu kręcą się bezdomni, uzależnieni, handlarze narkotyków i drobni przestępcy. W ostatnich 40 latach problem ten występował w różnym natężeniu, pogłębił się z napływem imigrantów. Na pierwszy rzut oka ten „inny świat” nie wygląda przerażająco. Przy pastelowych namiotach nie widać butelek po alkoholu ani strzykawek. Dwaj biwakujący młodzi mężczyźni gotują kawę i nienaganną niemczyzną uprzejmie mnie proszą, abym przestał robić zdjęcia. Wśród czekających na gulasz węgierski przed dworcową misją Caritas jest wiele osób, którym powinęła się noga, ale też sporo włóczęgów i podróżników, którzy przed chwilą wysiedli z pociągu, podążając swoją tropą, jak pisał Mariusz Wilk. Wypełnione starą odzieżą i śmieciami wózki na zakupy co prawda zdradzają, że tutejsi koczownicy nie są zwykłymi turystami, jednak zdecydowanie nie wygladają na zdegenerowanych przestępców. W każdym razie w jasny dzień Tiergarten nie traci uroku. Jedynie znicze i kwiaty w miejscu, w którym zamordowano Susanne Fontaine, każą uśmiechniętym spacerowiczom spojrzeć uważniej. Zielony Trump Inne oblicze Tiergarten objawia nocą. Kiedy zapada zmierzch, zielona dzielnica ambasad jest jak wymarła. Właściciele dłużej otwartych kawiarni opowiadają o kłótliwych i pijanych bezdomnych. I o dotkliwie pobitych działaczach społecznych, którzy próbowali załagodzić konflikt. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że władze przesadzają i sieją panikę, a większość bezdomnych po prostu chce mieć święty spokój. Po północy na łąkach przy lokalu Schleusenkrug, w którym przebywała do późnej pory Fontaine, tu i ówdzie błyskają w ciemności światła latarek, przemykają jakieś postacie. Z krzaków dobiegają wielojęzyczne szepty. Słychać niemiecki, arabski, angielski i… polski. Tak, bezdomni w śródmieściu to również polski problem. – Sytuacja przy zoo wymknęła się spod kontroli, park został zdominowany przez bezdomnych z Europy Wschodniej, którzy zakłócają spokój spacerowiczom. Berlińczycy nie czują się bezpiecznie – oświadczył Stephan von Dassel, burmistrz dzielnicy Mitte, w wywiadzie dla dziennika „Berliner Morgenpost”. Zdaniem polityka Zielonych obecnie przy stacji Zoo przebywa ok. 60 bezdomnych, głównie z Polski. Widocznie fakt, że sprawcą zabójstwa we wrześniu był czekający na azyl 18-letni Czeczen, który potem zbiegł do naszego kraju, wystarczył, by wrzucić wszystkich koczujących do jednego wschodnioeuropejskiego worka. – Deportacja bezdomnych do Polski nie powinna już być tematem tabu – ciągnął von Dassel, który za sprawą rządów silnej ręki zyskał przydomek zielonego Trumpa. Kiedy się okazało, że młody zabójca jest formalnie obywatelem Rosji, a Polaków – czyli obywateli kraju Unii – tak szybko wydalić nie sposób, burmistrz zmienił nieco ton. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 45/2017

Kategorie: Świat