Górniczy mundur to duma, ochroniarska czapeczka tylko wstyd Katarzyna Duda – absolwentka prawa i politologii na Uniwersytecie Opolskim. Doktorantka w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH. Bada warunki zatrudnienia osób sprzątających i ochroniarzy zatrudnianych przez firmy prywatne. Jest autorką dwóch raportów poświęconych skutkom stosowania outsourcingu usług przez instytucje publiczne, zrealizowanych dla Ośrodka Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a. Napisałaś książkę o ofiarach polskiej transformacji. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby o transformacji mówić językiem już nieco stonowanym; że media zazwyczaj prezentują polukrowaną wersję opowieści o polskiej drodze po 1989 r. Tymczasem w twojej książce mamy napady z bronią, głód, wydzieranie sobie z rąk worków z węglem z biedaszybów… Co to za historie? – To Wałbrzych, jedna z tych dzielnic, które przywitały mnie hasłem „Witajcie w piekle” wypisanym na murze. W 1989 r. zaczynają krążyć pogłoski o zamknięciu kopalni – w ciągu czterech lat, między 1994 a 1998 r., zostają zamknięte wszystkie trzy. Pracę w samych kopalniach traci 20 tys. osób, nie wspominając o wszystkich zakładach pracujących na potrzeby kopalni. I nie mówiąc o rodzinach? – Dokładnie tak. Zamknięcie kopalni ma bezpośredni wpływ na cały region i całe grupy społeczne. Wkrótce potem 3 tys. osób pracuje w biedaszybach – 3 tys.! To była całkowicie nieformalna struktura, ale wielka jak naprawdę spory zakład pracy. Jedną z takich historii jest ta pana Bogdana. On traci pracę w kopalni Wałbrzych, ostatniej działającej w mieście. Jego żona straciła pracę prawie 10 lat wcześniej, gdy prywatyzowano Diorę produkującą elektronikę. Od lat więc żyją z jego pensji. Gdy Bogdan traci pracę, mają już tylko zasiłek. No i ten dawny górnik zaczyna chodzić – nie jeździć autobusem, bo nie ma na bilet – szukając jakiejkolwiek pracy. Żadnej nie może znaleźć, bo mając 37 lat, jest rzekomo za stary. „Przyjmujemy do 35. roku życia”, mówią mu. Pracę, która uratowała mu życie, jak wspomina, dostał w Szczawnie – zamiatał ulice. To typowa opowieść? – Książkę zaczynam od Zagłębia Dolnośląskiego i historii deklasacji robotników, rodzin, całych branż i miast, bo zazwyczaj o górnictwie w Polsce mówi się tylko w odniesieniu do Górnego Śląska. A przypadek Wałbrzycha i tego, co się w nim stało po 1989 r., był równie, jeśli nie bardziej, znaczący. Ze wszystkich miast w Polsce, które odwiedziłam, Wałbrzych był najbardziej zniszczony i zaniedbany – szczególnie jego trzy dawne górnicze dzielnice: Podgórze, Sobięcin i Biały Kamień. Są miejsca, które przywołują na myśl krajobraz postapokaliptyczny – przemysłowy i miejski armagedon. Zebrane w mojej książce historie łączy jeden schemat – to losy robotników i ich rodzin, ludzi, którzy pracowali w przemyśle i górnictwie przed 1989 r., zdobyli wykształcenie i kwalifikacje, a w toku transformacji okazało się, że to doświadczenie jest dla nich obciążeniem, nie atutem. I zostają zdegradowani. Piszę o tych, którzy „odnaleźli się” w III RP jako pracownicy i pracownice ochrony i sprzątania obiektów. Nie dało się inaczej? – Część osób z likwidowanych kopalni dostawała odprawy. Ale obchodziła się z nimi, trzeba to dziś powiedzieć, nieraz lekkomyślnie. Powstał bum na kupowanie mercedesów, mebli do domu, RTV-AGD – jednym słowem konsumpcję. Nadzieje, że dawni górnicy masowo zainwestują swoje odprawy i pozakładają firmy, okazały się płonne. Pamiętajmy, że mówimy o ludziach, którzy dotychczas pracowali zawodowo i byli wychowani w rzeczywistości, w której po prostu „praca była”. Często nie myśleli, że coś takiego jak bezrobocie może ich w ogóle dotknąć, skoro wcześniej mogli podjąć czy zmienić pracę dosłownie z dnia na dzień. Gdy kończyła się odprawa lub zasiłek, zaczynało się naprawdę gorączkowe poszukiwanie pracy, próby emigracji, szukanie pomocy po rodzinie i znajomych. W ostateczności biedaszyby. Ci, którym się „udało”, pracują bardzo często w ochronie lub sprzątając np. urzędy. Degradacja, o której piszesz, polega na tym, że mający wcześniej pracę prestiżową, stabilną i w PRL relatywnie dobrze płatną robotnicy przemysłowi skończyli w zawodach, których się wstydzą, w niestałych formach zatrudnienia i z bardzo niskim wynagrodzeniem. Przeciwny koniec skali? – Tak. Kwestia dumy i wstydu jest bardzo ważna. Bo czym innym jest górniczy mundur na Barbórkę, a czym innym ochroniarska kurtka. Zresztą nie można powiedzieć, że dziś ochroniarze mają „mundur” – często z oszczędności dostają tylko czapeczkę i bluzę po kimś. Jedynie










