Studenci innego Boga

Studenci innego Boga

Kilkadziesiąt osób, które łączy fascynacja światem arabskim

Reakcje znajomych układały się w ironiczne teksty: – Chcesz wyjść za mąż za Araba? A proszę bardzo, w haremie cię zamknie i dzieci każe rodzić – mówiono Annie. Co bardziej łaskawi znajomi Magdy chcieli wiedzieć, co to w ogóle jest i czy można po takim bezsensie znaleźć jakąś pracę.
Licealista, który decyduje się na studiowanie arabistyki na Uniwersytecie Warszawskim, musi być przygotowany na kpiny, niewiedzę i pukanie się w czoło.
Katarzyna Siniakiewicz, Anna Rewicka, Magdalena Wojdak, Kinga Nugacka i Andrzej Orłowski – takie są proporcje płci na tym sfeminizowanym wydziale. Są studentami II roku. Po tragedii 11 września nikt ich już nie pyta, co to jest arabistyka. Czasem ktoś ironicznie uśmiechnie się albo zapyta o zapewne czułe kontakty z bin Ladenem.
Oni sami uważają, że wiedza o krajach muzułmańskich pozwala im lepiej zrozumieć świat.
W tym roku po raz pierwszy (decyzja zapadła przed 11 września) zorganizowano lektorat języka arabskiego dostępny dla wszystkich studentów uniwersytetu. Z tłumu trzeba było wybierać najbardziej upartych. Podobnie w Toruniu. Tam zapisało się kilkaset osób, wytrwało kilkanaście.

Niepotrzebni jak orchidee

Rodzice reagują różnie. Arabistykę zalicza się do nierozważnych decyzji. – Moi rodzice postanowili pocieszyć się gorszymi ewentualnościami – wspomina Andrzej. – Mógłbym w ogóle nie studiować albo przy mojej fascynacji religiami zająć się jakimś ich upowszechnianiem.
W otoczeniu Kasi największy raban podnieśli znajomi rodziców. Studia natychmiast utożsamili z małżeństwem i martwili się, że Arab będzie ją bił, zamknie i nikt już jej nie zobaczy. Sami rodzice martwili się natomiast, że córka wybrała coś tak mało użytecznego. Wystarczy, że jej starszy brat studiuje filozofię.
Dla Magdy arabistyka była szansą po marnym liceum. Języków uczyła się prywatnie – bez tej inwestycji nie zdałaby egzaminu z angielskiego i francuskiego.
Większość studentów pochodzi z Warszawy, prowincja wie, że nie sprosta językom, poza tym jest praktyczniejsza w wyborach. Niektórzy przyznają, że zdawali w ramach buntu młodzieńczego, na złość mamie. Polubili studia w okolicach II roku.
Rodzice Anny uszanowali jej wybór. W końcu po wyjeździe z rodzinnego Włocławka utrzymuje się sama. I chociaż we Włocławku powstał prywatny Wydział Arabistyki, ona woli Warszawę. Elitarność wydziału, kameralność, to, że wszyscy się znają. – U nas nie ma takich tabunów jak na prawie – zaznaczają studenci. I dodają, że ich arabistyka z japonistyką to elita orientalistyki. I że są zaradni. Wcale nie odlotowi.
Arabistyka jest tradycyjna. Nigdy nie przyjmą więcej niż 15 osób. Nie będzie studiów wieczorowych ani tym bardziej zaocznych.
– Niemcy o takich kierunkach jak nasz mówią, że to dziedziny orchideowate – wyjaśnia prof. Janusz Danecki, kierownik Zakładu Arabistyki. – Piękne narośla, niczemu niesłużące.
Profesor opowiada mi to jako dowcip, właśnie robi korektę słownika, za chwilę seminarium, tak naprawdę nie ma mowy o orchideach.

Zostać ambasadorem

W skali uniwersytetu ich świat jest bardzo mały. Jedno piętro, tuż nad hebraistyką, z którą żyją w zgodzie, kilkunastu studentów na jednym roku. Arabistyka to dwa końce korytarza i pilnująca wszystkiego sekretarka, Barbara Wrona.
W tej sytuacji szokująca jest wiadomość, że na II roku po różnych egzaminach uzupełniających nagle znalazło się 18 osób. Decyzja – trzeba ich podzielić, „w takich warunkach” nie ma mowy o nauce. 12, 13 osób stanowi ideał jednego rocznika.
Jest zgrzebnie, przytulnie i sympatycznie, trochę chaotycznie, bo robotnicy wymieniają okna w tempie znanym młodzieży już tylko z filmów Barei.
– Tu zawsze była arabistyka – prof. Danecki jest dumny. Sam nauczył się języka w 11. klasie podstawówki. Załamał dyrektora szkoły, który – jako olimpijczyka z chemii – widział go na porządnym wydziale. Profesor należał do pierwszego rocznika zdających w 1964 r. Dziś spełnia marzenia twórcy kierunku, prof. Józefa Bielawskiego. Wreszcie zakład nazywa się tak, jak chciał profesor – Arabistyki i Islamistyki. Jako jedyna instytucja naukowa w Polsce mają w nazwie islam.
Arabistyka to jeden z nielicznych wydziałów, gdzie na egzaminie wstępnym rozmawia się z kandydatami. Każdego pyta się, dlaczego właśnie tu chce studiować. Dla wszystkich to pytanie jest najtrudniejsze. Padają banalne odpowiedzi o zainteresowaniu religią i kulturą. – Zawsze rozpoznam, czy ktoś naprawdę interesuje się tym kierunkiem – zapewnia prof. Danecki.
Dla większości arabski ma być narzędziem pracy. Dodatkowo studiują nauki polityczne. Potem marzy się im praca w dyplomacji. Mają nadzieję, że po ostatnich wydarzeniach wzrośnie zapotrzebowanie na ich wiedzę. Podobno CIA poszukuje 1800 arabistów. W Polsce przydałoby się chociaż trochę tego zainteresowania. Studenci uważnie słuchają relacji o egzaminach w MSZ. Absolwenci arabistyki są cenieni, bo potrafią „urzędniczyć w świecie arabskim”. Dziś w państwach arabskich mamy trzech ambasadorów znających język: w Egipcie, Maroku i Jemenie. Ale wśród absolwentów wydziału jest sporo osób, które chcą się poświęcić wyłącznie pracy naukowej. Katarzyna Pachniak uciekła z MSZ. Wykłada na wydziale, który skończyła. Uwielbia to. Bo arabiści o swoich zainteresowaniach tak właśnie mówią, z pewną egzaltacją. – To prawdziwi zapaleńcy – zapewniają wykładowcy. – Niewiele jest osób, które przyszły tu, bo chcą zaliczyć jakiekolwiek studia.
Największe kłopoty studenci mają z napisaniem pracy magisterskiej. Pracują i nie mają już czasu.
Kinga – III rok iberystyki, pasjonują ją języki indiańskie, tak w ogóle zna siedem języków – traktuje arabski jako możliwość poznania społeczeństwa, przeniknięcia do niego. – Znasz język, jesteś częścią stada, inaczej cię traktują – śmieje się.
Jednak studentki wiedzą, że Europejka nie mogłaby funkcjonować w rodzinie islamskiej. – Nawet arabistka – zaznaczają.

Znaleźć religię

Wykład prof. Daneckiego – Podstawy islamu. Frekwencja wysoka. Studenci natychmiast podchwytują każdą muzułmańską tezę, trwa dyskusja, w której punktem odniesienia pozostaje atak na World Trade Center.
– Te tragiczne wydarzenia na pewno wywołały większe zainteresowanie islamem – komentuje profesor. – Islamistyka europejska rozwinęła się dopiero po bumie naftowym w 1973 r.
Seminarium II roku. Do dobrego tonu należy przeplatanie zdań arabskimi sformułowaniami. Chcesz powiedzieć coś dobitniej, mów po arabsku. Większość decyduje się na pracę z dialektologii. Parę krzeseł, każde z innej bajki, wielkie biurko, na nim stosy książek. Przed nami ściana książek – gabinet profesora, jednocześnie miejsce spotkań. Profesor Danecki rozdaje lektury. Prosi o zwrot, bo on na pewno nie będzie pamiętał, komu dał bezcenne dzieło.
Wpada spóźniony Andrzej Orłowski. W szkole podstawowej zafascynowany był Świadkami Jehowy, stanowiło to jego bunt przeciwko ateistycznemu wychowaniu. Z tego czasu pozostało zainteresowanie Starym Testamentem.
Pięć lat temu zdał na hebraistykę, studiował trzy lata i zaczął od nowa, piętro wyżej na arabistyce. Co roku próbuje się tu dostać dokładnie 3,5 osoby na miejsce. Jak na Uniwersytet Warszawski nie jest to bardzo dużo.
11 września zastał Annę w Tunezji. – Szok był taki sam jak w Europie – wspomina. – Ale kilka razy usłyszałam: „Dobrze im tak, tym Amerykanom”. Na to zaraz ktoś odpowiadał: „A gdyby tam było twoje dziecko?”.
Tego dnia prof. Danecki był na festiwalu filmowym w Gdyni. – Nie chciałem być adwokatem diabła, nie broniłem terrorystów, ale próbowałem wytłumaczyć, dlaczego akty terroru narodziły się w tamtym świecie. Przypominałem o pogłębiającym się podziale na biednych i bogatych, o tym, że muzułmanie buntują się przeciwko dwulicowości Zachodu i mentalności Kalego. Im wolno zabijać, ich nie wolno. No i buntowałem się przeciwko utożsamianiu terroryzmu z islamem.
Studenci i wykładowcy uważnie obserwują polskie reakcje. Warszawski szczyt antyterrorystyczny uważany jest za znakomity pomysł, chłodno ocenia się ewentualne zaangażowanie w wojnę w Afganistanie. – Dlaczego mają być ukarane miliony ludzi? – pytają.
Prof. Janusz Danecki, dotychczasowy uczestnik raczej poważnych programów, jest teraz zapraszany do wynurzeń w stylu talk-show. Ale uważa, że każda okazja do objaśniania islamu jest dobra. Podobnie studenci, którzy chętnie wdają się w rozmowy z kolegami z innych wydziałów. – Chcę wyjaśnić, że ci ludzie są zwykli. Jedni Arabowie są dobrzy, drudzy źli. Pod tym względem nie różnią się od Europejczyków – mówi Anna.
Wydział Arabistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Kilkadziesiąt osób, które wierzą, że lepiej rozumieją świat islamski. I że za kilka lat ktoś im za tę wiedzę dobrze zapłaci. Marzy im się ogłoszenie: „Znawcę islamu przyjmę od zaraz”.

 

Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy